9.

2.1K 96 10
                                    

Jechaliśmy w jeepie niż dobre parę minut. Derek co chwilę jęczał i pisał do Scotta by się pospieszył. Ja znając plany Allison wiedziałam, że ten szybko do nas nie wróci.
- Nie zabrudź tapicerki.- rzucił do niego Stiles, który szczerze był zażenowany tą sytuacją. Dwóch Hale w jego jeepie.- Już prawie jesteśmy.
- Gdzie?- spytał mój brat.
- U was.
- Co? Nie mogę tam wrócić
- Do własnego domu?
- Jestem bezbronny.- odpowiedział Derek, na co kierowca zjechał na pobocze i zatrzymał swój wóz.
- Przecież też tam jadę.- rzuciłam, a brat posłał mi pytające spojrzenie.- Obronie cię.
- Nie ty powinnaś ochraniać mnie.- stwierdził krótko.
- Dobra, a jeśli Scott nie znajdzie naboju? Umrzesz?- spytał Stiles widocznie wkurzony.
- Mam plan B.
- Niby Jaki?- powiedział, po czym Derek podwinął rękaw. Z jego ręki kapała czerwona krew, a nabój utkwił głęboko zostawiając po sobie dymiącą dziurę.- Boże, co to jest? Czy to jest zaraźliwe? Lepiej wysiądź.
- Włącz silnik.- nakazał Derek.
- Nie powinieneś pokazywać się w takim stanie. Mógłbym cię wywlec z auta i zostawić na pewną śmierć.
- Możecie się nie kłócić? Zachowujecie się jak dzieci.- odezwałam się nie mogąc słuchać ich przekomarzania.- Stiles jedź.
- Dokąd mam jechać?- spytał obracając się do tyłu.
- Gdziekolwiek. Okrążaj miasto.
- Dobra, ale płacisz za moje paliwo.- rzucił włączając silnik. Westchnęłam siadając wygodnej na tylnym siedzeniu. Derek obróciły głowę i przyglądał się mi, więc zrobiłam to samo, czekając aż ten coś powie lub się obróci z powrotem. Oczywiście zrobił to drugie. Po dwóch godzinach jazdy Scott zadzwonił do Stilesa, ale zanim ten zaparkował złapałam za telefon i odebrałam go licząc, że McCall coś znalazł.
- Masz coś?- spytałam od razu.
- Caroline?- odpowiedział pytaniem.
- Tak, znalazłeś ten nabój?
- Jeszcze nie. Ich dom wygląda jak sklep z bronią.
- Kto by się tego spodziewał po łowcach.- stwierdziłam.
- Jak Derek?
- Lepiej, żebyś szybko znalazł ten nabój, bo cię zabije.- wyszeptałam, ale na twarzy brata zobaczyłam lekki uśmiech.- Krążymy po mieście od jakiś dwóch godzin. Gdzie mamy go zabrać?
- Kliniką dla zwierząt.- odpowiedział bez zastanowienia.
- Nikogo tam nie będzie?
- Nie, pracuje tam ja i szef, ale tego już dawno tam nie ma.- wyjaśnił, więc podałam telefon Derekowi, który szybko zaczął rozmowę z betą.
- Jeśli nie znajdziesz naboju to umrę.
- Może tak będzie najlepiej?- spytał McCall, a ja zamarłam słysząc to stwierdzenie. W tym momencie wolałam nie mieć super słuchu.
- Zastanów się. Alfa cię wezwał wbrew twojej woli. Zrobi to znowu, ale tym razem kogoś zabijesz lub umrzesz. Jestem ci potrzebny. Znajdź nabój.- dodał, po czym się rozłączył i oddał telefon jego właścicielowi.
- Scott kazał nam jechać do kliniki.- rzuciłam do kierowcy, który bez słowa ruszył. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Stiles wyciągnął spod śmietnika klucz i otworzył tyły kliniki weterynaryjnej. Wtedy jego telefon zawirował na znak, że dostał smsa.
- Tojad mocny.- przeczytał chłopak.
- Wilcze ziele.- przetłumaczył Derek, który usiadł na worku z karmą.
- To jest ten sam kwiat co...
- Tak.- przerwałam chłopakowi.- To od niego Scott jakiś czas temu zaczął się dusić w jeepie.
- Czyli faktycznie masz problem.
- Nie on, a my. W tym też ty.- rzuciłam pomagając bratu wstać, po czym zaprowadziłam do go środka budynku. Tam oparł się o stół i zdjął koszulkę, by lepiej widzieć rozwijającą się ranę.
- Prześpisz się i jutro będzie lepiej.- powiedział żartem Stiles, ale obydwoje z Derekiem go olaliśmy.
- Jeśli zakażenie dojdzie do serca, umre. Przygotujmy się na plan B.- zaczął Hale grzebiąc w szafkach.
- To znaczy?- spytałam, na co ten wyciągnął piłę.
- Odetniecie mi rękę.- wypalił, na co ze Stilesem wymieniliśmy się przerażonymi spojrzeniami. Gdy ten wziął piłę do ręki i na sekundę ją włączył poczułam jak robi mi się słabo. W tym czasie Derek obwiązał siebie ręce tuż nad raną.
- O Boże. A jeśli wykrwawisz się na śmierć?- spytał przyjaciel Scotta.
- Rana się zagoi.- mruknął mój brat.
- Nie wiem czy dam radę.
- Dlaczego?
- Boje się przecinać kość. No i jeszcze ta krew.- wyjaśnił chłopak.
- Mdlejesz na widok krwi?
- Nie, na widok odciętej ręki.
- Musi być inne wyjście. Scott zaraz przyjedzie z nabojem.- mówiłam próbując odwieźć ich od tego pomysłu.
- Albo Argentowie go nakryją i zabiją o ile już tego nie zrobili.- rzucił mój brat.- Odetnij mi rękę, albo ja odetne ci głowę.
- Nie boje się ciebie.- stwierdziłam Stiles, ale Derek złapał go za bluzę i przyciągnął przez stół.- No dobra, zrobię to.- dodał po chwili. Wtedy Derek obrócił głowę na prawo i zaczął wymiotować czarną cieczą.- Co to ma być do diabła?
- Moje ciało walczy.
- Bez efektów.
- Teraz.- nakazał, a ja obróciłam głowę by nie patrzeć na to, co będzie się tu działo.
- Chyba nie dam rady.
- Szybciej!
- Okej... Boże...- mówił Stiles, po czym usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi od kliniki.
- Stiles, stój!- krzyknęłam widząc, jak do pomieszczenia wchodzi Scott. Gdy zobaczył piłę przy ręce Dereka zamarł.
- Stiles, co ty wyprawiasz?!- spytał przerażony.
- Oszczędziłeś mi wielu koszmarów.- stwierdził chłopak odkładając piłę na blat.
- Przyniosłeś?- spytałam, a McCall pokazał nam złoty nabój.
- Co z nim zrobisz?- odezwał się Stiles, na co mój brat przyjrzał się przedmiotowi.
- Spróbuję...- zaczął, po czym upadł na ziemię, a nabój wpadł do Krakowa wentylacyjnej.
- Derek!- krzyknęłam klękając obok niego. Tak samo zrobił Stiles, a Scott kucnął przy wentylacji próbując wyciągnąć kule.- Zrób coś!- warknęłam do Stylinskiego.
- Niby co?!
- Nie wiem. Scott?- spytałam spoglądając na chłopaka.
- Nie mogę dosięgnąć.
- Stracił przytomność. Chyba umiera. Albo już nie żyje.- mówił Stiles, na co ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Wytrzymaj!- krzyknął McCall.- Mam!
- Stiles?!- rzuciłam, na co chłopaki się skrzywił.
- Nie zabijaj mnie za to.- wyszeptał, po czym uderzył Dereka w twarz. Ten szybko otworzył oczy i rozejrzał się po otoczeniu.
- Daj mi to.- powiedział do Scotta. Wraz ze Stilesem pomogliśmy mi wstać, po czym wziął od wilkołaka nabój, otworzył go i wysypał z niego zmielone wilcze ziele. Następnie wyjął z kieszeni zapalniczkę i podpalił proszek, który zaczął się dymić. Gdy płomień zgasł Derek nasypał go na rękę i po chwili zawahania włożył go w ranę od kuli. Powietrze przeciął jego krzyk. Upadł na podłogę wijąc się z bólu. Nagle jego rana znikła, a w pomieszczeniu zapanowała cisza.
- To było coś! Tak!- krzyknął Stiles widząc, jak Hale wstaje.
- Wszystko gra?- spytał go Scott.
- Poza palącym bólem.- rzucił, na co ja westchnęłam.
- Sarkazm jest oznaką zdrowia.- stwierdził właściciel jeepa.
- Uratowaliśmy ci życie. Zostaw nas w spokoju.- mówił Scott.- W przeciwnym razie pójdę do ojca Allison i...
- I co? Zaufasz im?- spytał Derek widocznie zdenerwowany.- Myślisz, że ci pomogą?
- A czemu nie? Są milsi od ciebie.- rzucił, na co Derek lekko się uśmiechnął, ale nie był to uśmiech radości, a raczej pogardy, która z minuty na minutę stawała się coraz większa.
- Pokaże wam jak bardzo są milsi.- stwierdził mój brat, po czym chwycił mnie za nadgarstek i wyprowadził z kliniki. Wraz ze Scottem pojechaliśmy do szpitala, a ja już z daleka wiedziałam co ten chce zrobić. Zaprowadził nas na oddział, na którym znajdował się nasz wujek.
Po środku pokoju na wózku siedział nasz krewny. Był obrócony do nas bokiem, przez co nie było widać jego blizn.
- Kto to?- spytał Scott.
- Nasz wujek.- wyjaśnił Derek, a ja dokończyłam.
- Peter Hale.- spuściłam głowę zdając sobie sprawę jak dawno tu nie byłam i jak wiele w tym czasie się zmieniło.
- Czy on...- zastanowił się chłopak.- też jesy wilkołakiem?
- Był. Teraz ledwo żyje. Sześć lat temu, gdy byliśmy w szkole zapalił się nasz dom.- zaczął opowieść mój brat. Czułam jak emocje we mnie buzują.- W środku było jedenaście osób. Przeżył tylko on.
- To wina Argentów?- spytał Scott, a ja spojrzałam na Dereka, który był nieugięty w tej kwestii.
- Tylko oni o nas wiedzieli.
- Więc mieli powód.
- Jaki? Czy usprawiedliwią to?- spytał obracając naszego wujka. Jego połowa twarzy była pokryta poparzeniami wywołanymi pożarem.- Podobno zabijają tylko dorosłe wilkołaki, ale w domu byli też zwykli ludzie. Właśnie to robią Argentowie, a w przyszłości Allison.- stwierdził rzucając mi pozbawione emocji spojrzenie.
- Tego nie wiesz.- wypaliłam.- Nie znasz jej.
- Fakt. Ciebie też nie znam.- powiedział oschle.- Jak możesz trzymać z Argentówną? To jej rodzina zabiła nam rodziców! Zabiła Core! Jak możesz o tym zapominać!- krzyczał, a po moim policzku spłynęła łza.
- Jak tu weszliście?- usłyszeliśmy w drzwiach. Stała tam rudowłosa pielęgniarka, która zapewne usłyszała krzyk Dereka.
- Właśnie wychodzimy.- rzucił mój brat wychodząc z pokoju. Stałam tam jeszcze chwilę przyglądając się Peterowi. Miał rację, jestem zdrajczynią. Zdradziłam swoją rodzinę.


Heeeejcia
Nowy rozdziałek ♥️♥️♥️
Napiszcie jak wam się podobał

Live to be with you | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz