- Zrozum, że to siła wyższa. Potrzebuję stada, a wy potrzebujecie alfy.- mówił Derek po raz tysięczny tej nocy. Siedział na kanapie opierając brodę o zaciśnięte dłonie umieszczone na jego kolanach. Ja z kolei chodziłam w kółko myśląc nad jego słowami.
- Nie prawda. Nie potrzebuję alfy. Tyle lat żyliśmy bez niej.
- Wtedy była nią Laura.- stwierdził, a na imię siostry przeszedł mnie dreszcz.- O co tak naprawdę chodzi? O Scotta? Boisz się o niego?
- Boje się o ciebie.- odpowiedziałam patrząc na niego.- Że zabijając i zamieniając nastolatków w wilkołaki staniesz się jak Peter.
- Nie stanie się tak.
- Skąd wiesz? Peter też chciał zemsty na Argentach, a później mu odbiło i chciał zabić nawet nas...
- Przestań.- przerwał mi Derek stanowczym głosem. Zapanowała cisza, którą przerwałam kucając, by mieć oczy na wysokości jego.
- Obiecaj mi, że ci nie odbije.
- Nie jestem Peterem.
- On też kiedyś nim nie był. Zawsze był za życiem, a później sam go odbierał.- wyjaśniam spokojnym tonem.- Obiecaj.
- Obiecuję.- odpowiedział równie łagodnym głosem.- Ale jeśli zacznie mi odbijać to powiedz mi o tym.- rzucił, na co ja przytaknęłam gestem głowy.- Mogę cię prosić o coś jeszcze?
- Kolejna beta?- spytałam, a Derek westchnął.- Jak się nazywa?
- Isaac Lahey. Ma trudną sytuację w domu i potrzebował tego ugryzienia bardziej niż Scott, czy Jackson. Należy do drużyny lacrosse.
- Mam go obserwować?
- Wiesz dobrze, jak Scott zachowywał się na boisku podczas pełni. A ta zbliża się nieubłaganie. Jutro Isaac może wariować, a ja nie mogę ciągle być w szkole. Jeszcze nauczyciele zaczną zwracać na to uwagę.
- Rozumiem.- odpowiedziałam krótko wstając z wcześniejszej pozycji. Kilka minut później dowiedziałam się, że policja znalazła Lydie całą i zdrową, choć trochę zziębniętą. Trudno się dziwić skoro cały dzień i noc biegała nago po lesie. Kolejnego dnia udało mi się spotkać z dziewczynami przed szkołą. Allison była dalej zgaszona po pogrzebie ciotki, a Lydia... Cóż, jak to Lydia.
- Nic nie pamiętasz?- spytała Allison rudowłosą.
- Twierdzą, że to się nazywa fuga. Czyli nie wiedzą dlaczego biegałam nago po lesie. Ale mam to gdzieś.
- Serio?- rzuciłam.
- Schudłam pięć kilo.- stwierdziła gestykulując wesoło rękami.
- Nie boisz się iść do szkoły?
- Proszę was. Przynajmniej nie mam ciotki morderczyni.- wypaliła, na co Allison zamilkła. Tym czasem Lydia złapała mnie za rękę ciągnąc mnie do środka. Zdziwiona jej zachowaniem poszłam za nią. Gdy weszłyśmy, wszystkie oczy skierowały się na nas. Po chwili obok nas stanęła Allison.
- Widocznie bardzo schudłaś.- szepnęła brunetka, na co Lydia wzięła głęboki wdech i ruszyła pewnym krokiem przez korytarz. Z uśmiechem podążyłyśmy za nią.
- Idziesz z nami po lekcjach na zakupy?- spytała mnie nagle Lydia, gdy ja grzebałam w szafce.
- Nie wiem...mam dużo zajęć i ledwo się przeprowadziłam...
- To może wpadniemy do ciebie?- rzuciła z zadziornym uśmiechem. Nie wiem czemu, ale w głowie narodziła mi się jedną myśl. After party.
- Jasne, ale nie dzisiaj. Umówimy się na weekend.- powiedziałam zamykając szafkę. Poszłam na trening chłopaków oczywiście nie mówiąc im dlaczego właściwie tam jestem. Siedziałam na trybunach obserwując wchodzącą na boisko drużynę. Scott poszedł na bramkę, a reszta chłopaków miała za zadanie trafić gola. Dziwne było to, że Scott wybiegał im na przeciw, po czym wąchał ich perfumy. Szlag, to nie chodziło o perfumy, a doszło to do mnie, gdy zrobił tak przy każdym podejściu zawodników. Chciał sprawdzić, który z nich jest wilkołakiem. Widocznie wcześniej to wyczuł. Gdy trener upominał chłopaka, a Jackson siadał na ławkę, ja przyglądałam się zawodnikom szukając niejakiego Isaaca. Nagle numer 14 zderzył się z bramkarzem, po czym obydwaj upadli patrząc sobie w oczy. To on. To był Isaac Lahey. Patrzyli na siebie żółtymi ślepiami, aż trener zagwizdał. Wtedy obydwaj spuścili głowy powracając go ludzkiej postaci. Okazało się jednak, że gwizdek nie oznaczał końca treningu, a przerwy związanej z przybyciem szeryfa i jego ludzi.
- Nie mów im. Proszę.- powiedział Isaac do Scotta, który wciąż klęczał po zderzeniu. Po chwili wymieniłam z nim spojrzenia. Gdy Isaac i teren poszli rozmawiać z policjantami, ja, Scott i Stiles stanęliśmy obok trybun przysłuchując się ich rozmowie.
- I co mówią?- spytał w końcu Stiles.
- Jego ojciec nie żyje.- wyjaśnił mu przyjaciel.- Podejrzewają morderstwo.
- Myślą, że on to zrobił?
- Nie wiem, a co?- rzucił Scott.
- Mogą go zamknąć na dobę w areszcie.- na te słowa złapałam się za głowę. Nie byłam pewna, czy powinnam powiedzieć chłopakom to, co wiem, ale pewne było, że Derek się wkurzy, jak to zrobię.
- Na całą noc?
- Przesiedział by pełnię.- wyjaśnił Stiles. McCall spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jesteś dziwnie milcząca.- stwierdził, a ja podniosłam w górę ręce.
- Jestem w szoku. Nie może tam trafić. To jego pierwsza pełnia.- wypaliła mu, na co obydwoje rzucili mi pytające spojrzenie.- Co?
- Skąd wiesz, że to jego pierwsza pełnia?- spytał teraz Stiles.
- Bo wcześniej go nie wyczuliśmy. Czyli jest nowy.- skłamałam spokojnym głosem.
- Tak czy siak musimy go jakoś wyciągnąć z aresztu jeśli nie chcemy, by kogoś zabił.- odezwał się syn szeryfa.
- Kraty w celach są mocne?- odparł Scott.
- Tak samo jak kajdanki, którymi Stiles przypiął cię do kaloryfera.- rzuciłam sarkastycznie.- Zrozumcie, że wilkołaki są silniejsze i jeśli chcą to rozwalą wszystko. Zwłaszcza podczas pełni.
- Co z tobą?- powiedział Stiles.- Jesteś jeszcze bardziej Derekowata niż zwykle.
- To przez pełnię?- spytał Scott, na co ja zaprzeczyłam gestem głowy.
- Derek go ugryzł.- wypaliłam nie mogąc znieść myśli, że ich okłamuje. Zwłaszcza Scotta. Widziałam po ich minach, że byli zszokowani.
- Nie może...
- Może. Jest alfą i szykuje się wojna z łowcami. Sam słyszałeś, że potrzebuje stada.
- Tak, nas. Ale nie nowych, którzy nie umieją nad sobą panować.- mówił wściekły wilkołak.
- A ty umiesz?
- Idzie mi coraz lepiej.
- Jasne. Ale i tak nie jesteś w stanie zabić Argentów.
- Nie musimy zabijać. Nie jesteśmy potworami.- zacytował mojego brata.
- Nie chodzi o to. Jesteś tchórzem. Zwłaszcza jeśli chodzi o rodzinę Allison.- wypaliłam, na co obaj zamilkli.
- O czym ty mówisz?- spytał Scott.
- O Allison. Wciąż ją kochasz.- na te słowa złapał mnie za rękę, ale ja szybko ją odtrąciłam.
- Przecież rozmawialiśmy wczoraj i całowaliśmy się...
- Nie musisz mnie okłamywać. Wiem, że kochasz tą córkę morderców, a nade mną się tylko litujesz. Nie potrzebuję twojej litości.- wypaliłam. Wszystko się we mnie gotowało. Nie byłam w stanie nad sobą zapanować.
- Nie kłócicie się.- wtrącił się Stiles.- Pełnia tak na was wpływa, ale to tylko do jutra. Spróbujcie się uspokoić i o takich sprawach rozmawiajcie jak najczęściej, ale nie przed pełnią.- stwierdził, jednak żadne z nas go nie słuchało.
- Nie mamy o czym rozmawiać.- rzuciłam odwracając się w stronę lasu.
- Caroline!- zawołał za mną Scott. Jednak ja popędziłam przez las, a po kilku godzinach wróciłam do domu. Byłam wściekła na chłopaka, który, jak w tamtej chwili mi się wydawało, był zwykłym dupkiem. Już na wejściu rzuciłam butem o podłogę dając wybuch emocjom.
- Carol?- usłyszałam z kuchni, a po chwili wyszedł z niej Derek.- Co jest?
- A co cię to obchodzi?- spytałam zdenerwowana kierując się do pokoju.
- Czekaj.- rzucił łapiąc mnie za ramię, na co ja zamachnęłam się, by go uderzyć, jednak ten złapał moją rękę w powietrzu. Spojrzałam na pazury, które były długie i szpiczaste.- Uspokój się.- powiedział nad wyraz łagodnie biorąc pod uwagę, że go zaatakowałam.- Co się z tobą dzieje? Dawno nie miałaś problemów podczas pełni.
- Nie wiem.- wyszeptałam oddychając ciężko i odzyskując kontrolę.
- Zostajesz w domu.
- A gdzieś miałam iść?
- Tak, ale lepiej, żebyś tu została, bo jeszcze kogoś skrzywdzisz.- stwierdził puszczając moją rękę. Poszedł do kuchni, w której prawdopodobnie robił coś do jedzenia.
- Derek, policja zabrała Isaaca.- na te słowa obrócił się i posłał mi pytające spojrzenie.- Ktoś lub coś zabiło jego ojca. Zatrudniają go w areszcie do jutra.
- To nic nie zmienia. Zostajesz tutaj.- wypalił, na co ja znów się wkurzyłam.
- Nic mi nie jest.
- Zaatakowałaś mnie.
- Ale już jest dobrze.
- Nie Carol, nie mogę cię tak narażać. Zostajesz, a jeśli spróbujesz stąd uciec to dostaniesz szlaban.
- Pogięło cię? Nie jesteś moim ojcem, żeby dawać mi szlaban.- rzuciłam, po czym zapanowała niezręczna cisza.- Przepraszam.
- Nie szkodzi.- powiedział bezuczuciowo.- Zostaniesz w domu, ale jeśli będziemy cię potrzebować to zadzwonię.Heeej
Wiecie, że już piątek????
Ale czad co nie😂 w końcu koniec tego ciężkiego (przynajmniej dla mnie) tygodnia. Miłego weekendu ♥️
CZYTASZ
Live to be with you | Scott McCall
Lobisomem𝐽𝑒𝑑𝑛𝑎 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎. 𝐶𝑧𝑦 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑎 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎 𝑚𝑜𝑧̇𝑒 𝑡𝑎𝑘 𝑑𝑢𝑧̇𝑜 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑐́? 𝐶𝑧𝑦 𝑚𝑜𝑧̇𝑒 𝑘𝑜𝑔𝑜𝑠́ 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑐́? 𝑊 𝑜𝑏𝑙𝑖𝑐𝑧𝑢 𝑡𝑟𝑎𝑔𝑒𝑑𝑖𝑖 𝐶𝑎𝑟𝑜𝑙𝑖𝑛𝑒 𝐻𝑎𝑙𝑒 𝑡𝑟𝑎𝑐𝑖 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜. 𝑅𝑜𝑑𝑧𝑖𝑛𝑒̨...