54.

1.2K 65 2
                                    

Leżałam na podłodze obok chłopaków czując, jak moje ciało się leczy.
- Co się z nim dzieje?- wyszeptał nagle Stiles.
- Księga mu nie pomoże.- odezwał się derek.- Nie wolno łamać reguł.
- W sensie?- wtrąciłam się do rozmowy.
- Wszechświat dąży do równowagi.
- Chodzi o to, że kazał Jacksonowi zabijać niewinnych ludzi?- spytał Stiles.
- I sam zabijał.- dodał mój brat.
- Dlatego zmienia się w kanime?
- Dla równowagi.
- Uwierzyłby nam?
- Osobom, które sparaliżował i postrzelił?- spytałam sarkastycznie.
- Jak ci idzie uzdrowienie?- rzucił Derek, na co ja spojrzałam na ranną nogę i brzuch.
- To potrwa. Kula w nodze weszła głęboko.
- Co zrobimy jak się wyleczysz?- spytał znów brunet.
- Mam nadzieję, że w tym czasie i ja się wygeneruje.- odpowiedział Derek wbijając sobie pazury w nogę i pozbywając się jadu.
- To ochydne.- stwierdził Stiles.
- Zaatakujemy ich?- spytałam olewając uwagę Stilesa. Derek już miał odpowiedzieć, gdy światło zgasło, a przy budynku zebrało się kilka osób. Słyszałam ich puls i czułam, że nie są przyjaźnie nastawieni.- To łowcy.- stwierdziłam, po czym rozległy się wystrzały z broni palnej. Schowałam głowę w dłoniach, a gdy ją znów odkryłam panowała cisza. Nagle z jednego z pomieszczeń wyszedł Scott, który w pierwszej kolejności pomógł mi wstać.
- Uzdrowiłaś się?
- Prawie.- odpowiedziałam szczerze.- Ale mogę walczyć.
- Zabierzmy ich stąd.- rzucił patrząc na sparaliżowanych wciąż chłopaków. Pomógł Stilesowi, a ja zaczęłam prowadzić Dereka, który faktycznie był w lepszym stanie i mógł chodzić. Rozdzieliliśmy się. Scott odniósł przyjaciela w bezpieczne miejsce, a ja i Derek stanęliśmy przy wejściu na komisariat, by w razie potrzeby walczyć z Argentami. Zapanowała cisza spowodowana zbliżaniem się kilku ich ludzi do drzwi. Derek kiwnął mi znacząco, po czym otworzył z hukiem drzwi i zaczął walczyć w łowcami. Zrobiłam to samo. Nie szło mi to tak płynnie jak jemu, bo Derek umiał jednym ruchem powalić kilku ludzi. Ja z kolei zraniłam pięć osób.
- Idź pomóż Scottowi!- krzyknął do mnie brat, na co ja przytaknęłam i pobiegłam korytarzem nasłuchując serca chłopaka, któremu jeszcze poprzedniej nocy się przysłuchiwałam. Nagle zatrzymałam się przed zakrętem zdając sobie sprawę, że nie jest sam. Zaczęłam zasłuchiwać.
- Zrobiłem, co kazałeś.- powiedział Scott.- Przyłączyłem się do Dereka, zdradziłem ci jego bazę...
- Zajmij się przyjaciółmi.- odezwał się Gerard, a mnie zatkało. Scott i Gerard?- Matta i Jacksona zostaw mi. Idź.- dodał, na co McCall się oddalił. Ja również się cofnęłam, opierając się o ścianę. Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie się ruszyć. Mój chłopak gra na dwa fronty i próbuje oddać mojego brata w ręce Argentów? Nie...to nie mogła być prawda. Szłam chwiejnym krokiem w stronę wyjścia z komisariatu. Walki ucichły, a łowcy odjechali. Kilka metrów dalej zobaczyłam mojego brata, który stał przy swoim samochodzie.
- Jedziemy?- spytał, na co ja nie odpowiedziałam tylko spojrzałam na niego przeszklonymi oczami.- Co jest?
- Carol!- zawołał za mną Scott, który próbował mnie dogonić.
- Poczekasz na mnie?- rzuciłam niepewnym głosem, na co mój brat przytaknął i wsiadł do swojego auta.
- Hej, w porządku?- spytał Scott łapiąc mnie za rękę, jednak ja się wyrwałam.
- Nie, Scott. Nie jest w porządku.
- To znaczy?
- Słyszałam co mówiłeś Gerardowi.- wypaliłam, a chłopak westchnął ciężko.- Kazał ci przyłączyć się do Dereka. Jesteś jego szpiegiem. Okłamałeś mnie i zdradziłeś Dereka.
- To nie tak. Gerard mnie szantażuje.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo...- zaczął, ale tylko wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na przyjeżdżajcie obok nas samochody.
- Scott, nie mogę żyć w kłamstwie. Nie mogę.- wyszeptałam zapłakana.
- Caroline...
- Przepraszam.- rzuciłam, po czym pobiegłam do samochodu mojego brata. Wsiadłam na miejsce pasażera od razu spoglądając na lusterko za oknem. Zobaczyłam, jak załamany Scott odchodzi, po czym przyłożyłam dłoń do trzęsących się ust. Derek rzucił mi krótkie, współczujące spojrzenie, które dało mi do zrozumienia, że słyszał naszą rozmowę, po czym odpalił samochód, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Gdy zatrzymaliśmy się przed domem, obydwoje nie wysiedliśmy. Siedzieliśmy w ciszy jakby licząc, że któreś z nas się odezwie.- Słyszałeś?- spytałam chcąc zacząć rozmowę.
- Tak.- odpowiedział ozięble, a widząc, że jego słowa mi nie pomogły podał mi paczkę chusteczek, które ja wzięłam i wytarłam swoje policzki.- Jesteś głodna? Zamówie coś na wynos.- zaproponował, na co ja przytaknęłam głową i obydwoje udaliśmy się do naszego mieszkania.

Minęło kilka dni ferii. Kontakt między mną, a przyjaciółmi się urwał, co z tego co mi wiadomo nie było tylko jednostronne. Podobno tak jak ja, tak i Scott i Allison całkowicie się odcięli od Stilesa oraz między sobą. Czułam się tak samo, jak wtedy zanim poznałam Scotta. Byłam samotna.
Derek też taki był. Jego stado się rozpadało, a Boyd i Erica chcieli przejść do innego stada, co tylko bardziej wkurzyło ich alfę.
Leżałam na łóżku, gdy usłyszałam wracającego do domu Dereka.
- Caroline!- zawołał mój brat, na co ja niechętnie wstałam z łóżka i poszłam do przedpokoju, gdzie ten stał w towarzystwie Petera.
- Cześć słońce.- wypalił mój wuj, a słysząc jego żywy wciąż głos rzuciłam się na niego z pazurami. W ostatniej chwili powstrzymał mnie mój brat.- Nie ma to jak miłe powitanie.
- Co on tu robi?- spytałam Dereka z wyrzutami w głosie.
- Potrzebujemy go.- odpowiedział, na co ja prychnęłam.- Wie jak uratować Jacksona.
- On? Od kiedy jest tak chętny do pomagania i ratowania? Z resztą kilka dni temu mówiłeś, że nie możemy mu ufać.- wyjaśniłam, a Derek westchnął, jakby sam już się gubił w tym, co należy zrobić.
- Macie kanapki? Jestem strasznie głodny.- rzucił Peter podchodząc do lodówki. Jednak ja zagrodziłam mu drogę.- No tak, kryzys w związku. Derek powiedział mi o twoich rozterkach
- Nie potrzebuję twoich rad. Chce żebyś się od nas odwalił. Raz na zawsze.
- Jesteśmy rodziną.
- Rodzina? Chciałeś nas zabić.
- Nie byłem sobą. I byłem alfą.
- A teraz kim jesteś? Omegą?
- Na to wygląda. Szukam stada, a wy pomocy w pokonaniu Argentów.
- Owszem, pomocy, a nie maszyny do zabijania.
- Źle mnie oceniasz siostrzenico.
- Daruj sobie te gadki. Nie dam się znów wkręcić w wasze chore intrygi.- rzuciłam, po czym wróciłam do pokoju. Złapałam za telefon, na którym wyświetliły się wiadomości głosowe od Scotta. Zawahałam się chwilę, po czym włączyłam pierwszą z nich.
- Hej Carol...wybacz, nie wiem co powiedzieć. Nie odbierasz ode mnie telefonów. Martwię się. Chciałem cię prosić, bo wiem, że zawiodłem twoje zaufanie. Chce go naprawić. Jeśli możesz to przyjdź na mecz, wtedy pogadamy...- urwało się nagranie, więc ze łzami w oczach włączyłam kolejne, które przysłał kilka minut temu.- Wciąż czekam. Proszę, chce ci to wyjaśnić. Poza tym wiem, co planuje Gerard. Musisz to wiedzieć, bo może być za późno, żebym ci o tym powiedział jutro w szkole. Proszę cię Carol. Przyjdź na mecz.- dodał, po czym nagranie się skończyło. Siedziałam chwilę w ciszy, po czym załapałam za sweter i wybiegłam z domu kierując się do szkoły.



Heeejka
Jak wam mija poniedziałek? Mi paskudnie, ale cieszę się, że zdążyłam z rozdziałem ♥️♥️♥️

Live to be with you | Scott McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz