14. Nie potrafisz docenić życia

43 4 0
                                    

Igor
Cztery lata wcześniej:
Od telefonu aż do przyjazdu pogotowia nie minęło dużo czasu. Ratownicy oczywiście natychmiastowo się mną zajęli i zostałem przewieziony kartką do szpitala. Tam lekarze zaczęli dezynfekować ranę i zakładać opatrunek.
–Jak się nazywasz? – zapytał doktor, który się mną zajmował.
–Bartek – skłamałem, wciąż zdezorientowany wszystkim, co działo się wokół mnie. Miro uczył mnie, by nigdy nie podawać prawdziwych danych.
–A na nazwisko? – ciągnął.
–Ostrowski – odpowiedziałem.
–Nie jesteś pełnoletni prawda? – notował.
–Nie – potwierdziłem.
–Będziemy musieli wezwać twoich rodziców – uprzedził mnie, wpatrując się w notatki.
–Nie – wypaliłem, co spotkało się z podejrzliwym wzrokiem. – To znaczy, mama jest pewnie zajęta pracą, nie odbierze telefonu – sprostowałem.
–A tata? – zaproponował.
–Nie mam z nim kontaktu – zamyśliłem się.
–Doktorze – usłyszeliśmy – jestem jego bratem, jestem pełnoletni – zapewnił go Miro, na którego widok aż podskoczyło mi ciśnienie.
–Miło poznać, jednak jeśli nie jesteś jego opiekunem prawnym nie możesz wypisać go ze szpitala – poinstruował go. Miro był niepocieszony tym faktem, jednak wiedziałem, że pewnie się tego spodziewał, a skoro się tego spodziewał, ale pomimo to tu przyszedł, to znaczy, że ewidentnie miał jakiś plan.
–Czy możemy.. porozmawiać na osobności? – zaproponował z czarującym uśmiechem na ustach, który ukazuje na światło dziennie na prawdę rzadko.
–Nie widzę potrzeby – wymówił ostrożnie doktor.
–Nalegam – uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy. W końcu medyk zdołał się przekonać i wyszedł z sali wraz z niebieskookim. Po dłuższej chwili do sali powrócił Miro, lecz tym razem bez lekarza. Nie miałem pojęcia co mam o tym wszystkim myśleć. Czy temu człowiekowi coś się stało? Czy Miro go skrzywdził, albo czymś zastraszył? –Zbieraj się – zwrócił się do mnie.
–Co zrobiłeś? – popatrzyłem na niego podejrzliwie, zarzucając bluzę przez ramię. Nie doczekałem się jednak odpowiedzi. Gdy wyszliśmy ze szpitala, postanowiłem ponowić pytanie. – Miro – zacząłem.
–Nie zadawaj durnych pytań tylko idź przed siebie – rozkazał, wciąż nie zatrzymując się ani na krok.
–Nawet nie wiesz o co chce zapytać – protestowałem, ale moje słowa zostały zignorowane. – Możesz mnie posłuchać? – podniosłem swój ton głosu i zacisnąłem rękę na jego bluzie.
–Ty mnie nie słuchasz, czemu ja mam słuchać ciebie? – zapytał poirytowany, wyrywając się z mojego uścisku.
–Bo to przez ciebie tu trafiłem? – przypomniałem.
–Głośniej, niech cały świat Cie usłyszy – ironizował. – Wiesz jaka jest prawda? – poskubał się po podbródku. – Sam jesteś sobie winien.–
–Że co? – nie rozumiałem.
–Po co zaczepiałeś tego chłopaka tymi żałosnymi tekstami o pedałach? – spojrzał mi prosto w oczy.
–Nie wiem – przyznałem – ale co to ma do rzeczy?–
–To, że jest pedałem nie robi z niego socjopaty. Ruszyłeś jego czuły punkt, zahaczyłeś o coś, o co nigdy nie powinno się haczyć niewinnych ludzi, czyli ból po stracie kogoś, na kim im zależało – przemawiał.
–Może i nie, ale co Cie obchodzi jakiś random, którego widzisz pierwszy raz na oczy? – nie pojmowałem.
–Zapomniałeś już jak wróciłeś rozryczany po stracie swojej letniej miłości życia? – wypomniał. – Rozpłakałeś się przy kilku dresach, którzy mieli Cie na strzała, dla nich też byłeś randomem i wytłumaczenie im, że boli Cie serduszko nic by nie dało, a więc przestań teraz zgrywać kozaka, bo twojego kolegę strata Lamparskiego boli jeszcze bardziej niż ciebie bolała strata ''miłości życia'' – zrobił cudzysłów palcami.
–Dobra, zachowałem się jak chuj – przyznałem – ale nadal nie czaje czemu dostałem od ciebie kose.–
–Żebyś następnym razem nie odpierdalał, bo więcej nie wyciągnę Cie z opresji – zagroził.
–Poradziłbym sobie z nim – zapewniałem.
–Z nim być może, ale ja mówię o ogóle. Jeśli nie przestaniesz odpierdalać to w sytuacji, kiedy szło by do ciebie dziesięciu dresów, nie uratuje Cie, bo nie potrafisz docenić życia i wyciągać lekcji ze swoich błędów – wyliczał.
–Przepraszam – spojrzałem na swoje buty.
–A teraz choć już, bo nie ufam lekarzom – westchnął, lekko spięty, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj nie pokazuje tego typu emocji. Nie minęło nawet pięć sekund, a przed nami pojawiła się policja. – Kurwa mać – zaklął.
–Kopę lat co? – przemówił starzy policjant. Wyglądał na nieprzyjemnego gościa. Miał brodę i wąsy, a na głowie lekką łysinę. Na oko miał około pięćdziesięciu, może pięćdziesięciu paru lat.
–Kobus – wyszeptał Miro, który powoli zaczynał tracić swój stoicki spokój i co raz mniej panował nad emocjami.
–Miro – uśmiechnął się nieprzyjemnie, a później skierował wzrok w moją stronę – po co Ci ten młody?–
–Nie twój interes – odrzekł.
–Tak się właśnie składa, że mój. Wiesz ile lat grozi Ci za to? Opłaca Ci się? – pytał.
–Wiej – przemówił nagle, czym zaskoczył wszystkich. Po dwóch sekundach dotarł do mnie jego rozkaz i od razu ruszyłem z miejsca ile sił w nogach, zostawiając całą trójkę samą sobie.
–Stój! – usłyszałem głos drugiego policjanta za sobą, ale nie zatrzymałem się nawet na chwile i wciąż uciekałem. Moja rana lekko zaczęła mnie piec, ale przez ilości adrenaliny, które się we mnie nagromadziły, nie odczuwałem większego bólu. Po dłuższym czasie zauważyłem stojący w ciemnym rogu kontener na śmieci. Nie myśląc długo, mocno odbiłem się stopami od podłoża i wskoczyłem do jego środka, najciszej jak się dało. Chwile potem było słychać szybkie kroki. – Kurwa jego mać – zaklął zdyszany policjant. – Marek – przemówił do radia – zgubiłem go – wyznał.
–Janusz kurwa, czy złapanie rannego gówniarza to jest kurwa rozbrojenie bomby, że nie potrafiłeś tego zrobić?! – odkrzyknął mu drugi policjant.
–Jak na kogoś z raną to szybko biega – dyszał.
–Później się nim zajmiemy, a teraz wracaj, zgarnąłem tego skurwiela. Może tym razem uda się z niego coś wycisnąć – odpowiedział. Młodszy mundurowy odszedł z miejsca i z powrotem pokierował się w stronę szpitala. Byłem kompletnie zagubiony i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, gdzie pójść. Postanowiłem więc póki co zostać w kontenerze i zaprzyjaźnić się ze szczurem, który również w nim przebywał.

Miro
Od zawsze wiedziałem, że kiedyś znów będzie musiał nadejść ten dzień, w którym psy zgarną mnie do swojej budy. Właściwie nigdy im nie ufałem, nawet zanim zostałem dilerem. Zawsze ich lekceważyłem, bo łatwo szło ich przechytrzyć, ale około rok temu pojawił się w naszym mieście nowy policjant. Nie był to zwykły Chihuahua tak jak reszta dotychczasowych policjantów, a raczej Dog kanaryjski, który rozszarpywał podejrzanych w kilka sekund. Ten skurwiel był nie do złamania. Nie działały na niego pyskówki, czy milczenie. Nie cackał się z nikim, był nieustraszony i łamał wszystkie przepisy tylko po to, aby coś z kogoś wydusić. Nie raz ktoś trafił przez niego do szpitala. Są nawet pogłoski, że ktoś umarł, ale nie jest to potwierdzone na sto procent.
Skuli mi ręce w kajdanki i zaprowadzili mnie do pokoju przesłuchań, w którym było jedynie trzy krzesła, stół i przyciemniona lampa, umiejscowiona nad stołem.
–No dobra Dempc – zaczął Kobus, odstawiając kubek kawy na blat stołu i wygodnie zasiadając na krzesło naprzeciw mnie – po co Ci ten dzieciak co? – spojrzał na mnie zaciekawiony.
–Kto wie? Może na przemyt? Może chciałem jego organy, a może chciałem go kropnąć? – wymieniałem, wpatrując się w jego parszywą mordę.
–Nie, to nie to – stwierdził – takich traktujesz bardziej przedmiotowo, jego traktowałeś humanitarnie, musi być za tym coś więcej niż interesy – próbował mnie prześwietlić.
–Spostrzegawcze – pochwaliłem, zerkając na kubek z napojem. Kobus widząc to, przemówił.
–Wspomnienia, prawda? – uśmiechnął się wrednie.
–Ciągle pijesz kawę w tym samym kubku czy po prostu próbujesz wpłynąć mi na łeb? – zaciekawiłem się.
–Kto wie? – drażnił się ze mną.
–Tym razem ją wypij, czuje, że jest dobra – poradziłem.
–Zawsze mogę sobie zrobić drugą – odrzekł.
–Możliwe, ale nie szkoda Ci oblewać dobrą kawą takie gnidy, jak ja? – dziwiłem się.
–Wręcz przeciwnie. Miło się patrzy na to jak cierpicie – upił łyk napoju, aby po chwili wziąć kubek do góry i wylać całą jego gorącą zawartość na moje krocze. Kiedy poczułem palący ból w tamtych okolicach, wrzasnąłem na cały głos. – Ahh, mogę codziennie na to patrzeć – odstawił kubek na miejsce.
–Nic ci nie powiem, wymyśl coś ciekawszego – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, co spotkało się z tym, że policjant spoliczkował mnie z dużą siłą. Dźwięk odbił się po całym pomieszczeniu, a z mojej dolnej wargi popłynęła krew.
–Dempc kojarzy mi się z deptaniem wiesz? – szydził. – Ale to dobrze, bo mam zamiar Cie zdeptać, jak robaka, którym z resztą i tak jesteś.–
–To słabo jesteś doinformowany – lekko się uśmiechnąłem, słysząc jego słowa. – Moje nazwisko pochodzi od prasłowiańskiego czasownika depati, a to, znaczy bić czy uderzać – poinstruowałem go.
–No proszę proszę, kogo my tu mamy? – zaskoczył się. – Prawdziwy antroponim – po jego słowach wybuchłem lekkim śmiechem. – Coś cie śmieszy?–
–Antroponim to nazwa własna osoby na przykład imię, nazwisko lub pseudonim – wyjaśniłem, czym poirytowałem go jeszcze bardziej. Wiedząc, że i tak mam przejebane, brnąłem w to dalej. – Ale nie zajmuje się tylko Antroponimią. Z matematyką też dawałem sobie radę. Dalej znam wzory skróconego mnożenia czy cosinusa – zapewniałem.
–Drugi Einstein – ironizował.
–Pan Albert był fizykiem, a my mówimy o matematyce oraz naukach związanych z przedmiotami humanistycznymi takimi jak historia – wytłumaczyłem. – No i fakt, jestem bezczelny, ale nie na tyle żeby porównywać się z takim geniuszem – zapewniłem.
–I na co Ci to było co? – wypowiedział nagle.
–Co dokładnie? – nie rozumiałem.
–Ćpanie, dragi, łamanie prawa – wymieniał – po co? Widać, że masz łeb chłopaku, a marnujesz sobie życie na takie gówno.–
–Bo wiesz, komisarzu Kobus – zacząłem – czasami, kiedy osiągnie się już wszystko, można zdać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę wciąż nie ma się nic.–
–A więc skoro uważasz, że nie masz nic, to dlaczego nie wydasz się nam? – ciągnął.
–Bo wciąż próbuje to coś zdobyć – wyszeptałem.
–Opóźnię Ci to trochę, idź sobie posiedź na dołku – warknął, wstając z krzesła i wychodząc z pomieszczenia.

------------------------------------------------------------
Dzień dobry!
Znów długi rozdział, na ponad 1500 słów :>
Mam nadzieje, że podoba wam się taki powrót do przeszłości :)
W mediach macie pierwsze zdjęcie Mirka *-*
~DCW

υzależnιony na zawѕze ⁄ тnnѕ 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz