15. Najgorsza chwila w moim życiu

50 4 7
                                    

Miro
Cztery lata wcześniej
W tym całym zamieszaniu najbardziej martwiłem się o Igora, który nie za bardzo miał dokąd pójść. Wiedziałem jednak, że wbrew pozorom nie jest to głupi dzieciak i na pewno coś wymyślił. W końcu ta sytuacja zaskoczyła nas obu.
Poszedłem z lekarzem i za sprawą magicznej koperty udało mi się go przekonać, aby odwołał psy i wypisał Igora ze szpitala. Początkowo wszystko szło dobrze, ale wiedziałem, że coś może pójść nie tak – no i poszło. Igora akurat wtedy wzięło na pogadankę. Gdyby nie to, pewnie wsiedlibyśmy w samochód i odjechali stamtąd jak najszybciej. Nie mogę jednak zrzucać na niego całej winy, bo tak jak zauważył, to przeze mnie trafił do tego pieprzonego szpitala. Numer z kosą był jednak zbyt odjechany. Szkoda, że zdałem sobie z tego sprawę za późno.
Po czterdziestu ośmiu godzinach jakiś niewiele znaczący pomagier przyszedł do mnie, skuł mi ręce w kajdanki i wyprowadził mnie, z powrotem do pokoju przesłuchań, w którym czekał na mnie Kobus i jego partner. Zająłem swoje standardowe miejsce i popatrzyłem na nich, zmęczony ich nieskutecznymi zagrywkami. Do tego ten stary psychopata znów pił swoją obrzydliwą kawę, którą dwa razy na mnie wylał, parząc moją skórę.
–I jak? Znudziła Ci się zabawa w filozofa? – zaczął komisarz.
–Zabawa w filozofa? – powtórzyłem. – Nie bawiłem się w filozofa, a bynajmniej nie na trzeźwo.–
–Dobra Miro słuchaj – upił łyk gorącego napoju – ty i ja wiemy, że dilujesz i masz na koncie kilka innych przestępstw, a więc zamiast się ze sobą męczyć i przedłużać moment twojego zamknięcia, po prostu się przyznaj do wszystkiego. Nie nasram Ci w papierach, że nie chciałeś współpracować, atakowałeś policjanta czy też utrudniałeś śledztwo. Co ty na to? – zaproponował.
–Brzmi intrygująco – przyznałem.
–A więc? – oczekiwał na odpowiedź.
–Też mam jeden warunek – wymówiłem.
–Mów – ponaglił mnie.
–Przyznam się do każdej rzeczy jaką mi zarzucacie, jeśli położysz przede mną, dokładnie tu, na tym stole, dowody – zażądałem, czym kompletnie wyprowadziłem go z równowagi. Tym razem kubek z kawą rozlał się po większej części pomieszczenia.
–Ty gnido – wstał z krzesła i zacisnął dłoń wokół mojej szyi, odbierając mi dostęp do powietrza.
–Komisarzu – wymówił jego partner, który nie wiedział jak zareagować.
–Milcz – rozkazał mu, wciąż nie zwalniając uścisku.
–Udusisz mnie? – uśmiechnąłem się lekko.
–Żebyś kurwa wiedział – wbił we mnie płonący wzrok.
–To satysfakcjonujące – wypowiedziałem, przez ściśnięte gardło. W tym momencie Kobus puścił mnie i z impetem rzucił mną o krzesło, przez co lekko odchyliło się do tyłu.
–Nienawidzę Cie ty pierdolony, blady gnojku – napluł mi prosto w twarz. Bez wzruszenia wytarłem ją o rękaw swojej bluzy.
–Nienawiść to silne uczucie. Nie wiedziałem, że wywołuje u pana aż takie emocje – uśmiechnąłem się triumfalnie, za co zostałem spoliczkowany i uderzony kilkukrotnie w twarz.
–Mów kurwa jego mać! Mów rozumiesz!? – wydzierał się, obijając mnie. Poczułem nagromadzoną w ustach krew, która połączyła się ze śliną, a więc wyplułem ją prosto na policjanta, w ramach rewanżu, oraz po to, aby go uciszyć.
–Zachowujesz się jak pięciolatek, który nie dostał zabawki albo cukierka – spoważniałem, wbijając w niego wzrok. Do tej pory go lekceważyłem, ale wiedziałem, że pora pokazać swój pierwiastek duszy diabła. – Wypuść mnie stąd – zażądałem. Komisarz uśmiechnął się, nie dowierzając w moje słowa. Potem dla pewności popatrzył na swojego kolegę. Obydwoje się roześmiali.
–Wypuścić go stąd? – mówił przez śmiech. Irytowała mnie jego postawa, oraz to, że wciąż rżał jak koń, dlatego ponownie go oplułem, aby zwrócił na mnie uwagę i przestał.
–Tak, wpuść mnie stąd, albo – zacząłem.
–Grozisz mi? – przerwał.
–Próbuje negocjować, ale z Panem da się dogadać tak samo jak z głupim najeść – przytoczyłem.
–Jeszcze raz mnie obraź to – rozpoczął, lecz tym razem to ja przerwałem mu.
–Grozisz mi? – zaśmiałem się, powtarzając jego słowa.
–Mogę więcej niż taki śmieć jak ty – wypowiedział z pogardą.
–Być może, ale grozić mi nie możesz – zauważyłem – tak samo jak oblewać mnie kawą, bić, czy pluć na mnie.–
–Co ty sobie wyobrażasz? – irytował się.
–O to lepiej nie pytać – zapewniłem.
–Dlaczego miałbym Cie wypuścić? – wrócił do tematu.
–Bo gdy komuś powiem o tym, co tu się działo, to odznaka dostanie nóżek i kopnie pana w dupę – wyjaśniłem.
–Myślisz, że ktoś uwierzy ćpunowi? – parskał.
–Warto spróbować – powiedziałem.
–Nie masz dowodów – czuł się pewnie.
–Nie, to ty ich nie masz – skrzywiłem się.
–Słowa wystarczą – zapewnił.
–Słowa są puste. Też mogę powiedzieć, że posuwałem Ci starą i co? Wystarczą Ci te słowa, aby w to uwierzyć? – dałem przykład, za co ponownie zostałem spoliczkowany.
–Moje słowa tak, twoje nie – pouczał.
–Ty masz tylko słowa, bez dowodów, ja mam słowa i dowody – odparłem beznamiętnie.
–Niczego nie masz – zgrywał wyluzowanego.
–Ależ mam – odpowiedziałem entuzjastycznie, przybliżając się do Kobusa najbliżej jak się dało i wyszeptałem – ja jestem dowodem.–
–Gównem jesteś nie dowodem – uderzył mnie.
–Komisarzu – przerwał nam drugi policjant.
–Czego znów – zmierzył go wzrokiem. Młodszy poprosił go na stronę. Wyszli z pomieszczenia. Zgaduje, że on też się połapał, że stanowię duży problem. Po kilku minutach wrócili.
–Pogadali? – popatrzyłem po nich.
–Ostatnia szansa. Gadaj, albo – rozpoczął.
–Wybieram drugą opcje – dokończyłem za niego.
–Sam tego chciałeś – zacisnął rękę na mojej bluzie i wyprowadził mnie z pomieszczenia, kierując się ze mną w inną stronę niż cela, w której spędziłem ostatnie dwa dni. Byłem zdezorientowany, lecz nie powiedziałem kompletnie nic. Po chwili znaleźliśmy się w toalecie. Za nami weszło jeszcze trzech policjantów, z czego jeden to partner Kobusa. Otworzyli kabinę i po kolei zaczęli do niej wchodzić. Każdy z nich szczał do tego samego kibla, nie spuszczając po sobie wody. Gdy już każdy wykonał czynność, najmłodszy z nich nałożył na rękę grubą gumową rękawice, wziął przeźroczystą szklankę i włożył ją do wnętrza kibla, napełniając ją szczynami całej czwórki. – Dalej wolisz drugą opcje zamiast gadania? – zapytał ich szef. Nie byłem pewien co do końca ma się stać. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, ponieważ pięćdziesięciolatek zacisnął rękę na moim karku i pchnął mnie twarzą prosto w mocz znajdujący się wewnątrz toalety. Tam zrobił mi przysłowiową płukankę. Co jakiś czas wyciągał stamtąd moją twarz, tylko po to bym zobaczył jak cała grupa świetnie się bawi. Gdy wiedzieli, że ich metoda dalej nie rozplątała mi języka, przestali. Kobus zmusił mnie do wstania na równe nogi, a ja bez większych oporów, zrobiłem to. – Antoś, szklanka – rozkazał najmłodszemu. Ten wykonał jego polecenie i przyszedł z pełnym cieczy przedmiotem. – Mówiłem żebyś gadał – przypomniał, po czym otworzył mi usta i kiwnął głową do młodego, oznajmiając, że ma wlać mi roztwór do ust. Próbowałem się bronić i uniknąć tego, jednak będąc zapiętym w kajdanki i trzymanym przez trzech osiemdziesięciokilogramowych kloców, było to awykonalne. Gdy naczynie było puste, a szczyny w moich ustach, Kobus przyłożył mi rękę do nich abym ich nie wypluł. – Połknij – zażądał. Nie chciałem tego robić i z całych sił się przed tym broniłem, ale gdy dodatkowo odblokował mi dopływ powietrza, zatykając mój nos, nie miałem innego wyjścia i zrobiłem to co chciał. Była to najgorsza chwila w moim życiu. – A teraz możesz iść do domu i lepiej, żeby twoja buzia była na kłódkę – polecił, klepiąc mnie rękoma po obu policzkach. Następnie rozkuł mnie i zaprowadził do wyjścia.
Bez chwili namysłu odszedłem z tamtego miejsca.

-------------------------------------------------------------
I know, jestem o brzy dli wa :c
Poza tym zdjęcie z mediów sama przerabiałam, bo oryginalnie było zielone xD
~DCW

υzależnιony na zawѕze ⁄ тnnѕ 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz