29.

1.5K 119 54
                                    

Ariana nie wiedziała, co miała o tym wszystkim myśleć. Czuła... pustkę. Była w jednym i to przeogromnym szoku, ponieważ nigdy nie spodziewałaby się, że mama mogłaby kogoś zabić. Do tego strata ojca... Szczerze powiedziawszy, to nie smuciła się tym aż nad tą. W ogóle nie odczuwała żalu. Można by nawet powiedzieć, że jej zdecydowanie ulżyło.

Ale Ariana zamknęła się w sobie, dając odwrotne rezultaty do tych, które sobie postanowiła, gdy była u dziadków na wsi. Chciała zacząć robić rzeczy, o jakich nigdy jej się nawet nie śniło. Zamiast tego dostała wyciszenie. Ciężko przychodziła jej rozmowa z kimkolwiek, a tym bardziej z Judith. Pogrzeb Coreya był bardzo skromny, a żadna z kobiet nie uroniła nawet jednej łzy.

Doris była w wielkim szoku, gdy dowiedziała się od córki, cóż takiego uczyniła. Fakt - chciała zabrać Arianę od nich obu, bo ciągle uważała, że żadne z nich nie powinno mieć dzieci. To wydarzenie jeszcze bardziej wpłynęło na jej decyzję i skłoniło do przemyśleń. Mimo to uważała, że Judith zrobiła bardzo dobrze. I była gotowa założyć się nawet, że sąd, gdyby się dowiedział o całej sytuacji, uniewinniłby ją.

— Pisz listy, kochanie — zachęciła Arianę Judith na peronie dziewięć i trzy czwarte. — Będę na nie czekać. I nie mów nikomu, ludzie lubią wykorzystywać nasze słabości przeciwko nam — dodała o wiele ciszej.

Dziewczyna popatrzyła na matkę z lekkim strachem i przełknęła ślinę, a po chwili kiwnęła głową.

— Mamo, obiecaj mi, że zaczniesz uczęszczać na jakąś terapię — powiedziała nagle, a Judith zmierzyła ją zaskoczonym spojrzeniem. Najwidoczniej nie tego się spodziewała.

— Obiecuję, Ariano — rzekła z lekkim uśmiechem. — Trzymaj się.

— Ty też — odparła cicho szatynka i weszła do pociągu, taszcząc za sobą pełen rzeczy kufer.

Zaczęła pomału iść, szukając wolnego przedziału albo tego, w którym siedziała Matilda Nielsen. Strach pomału przenikał, a za to zastępowało go rozluźnienie. W końcu była w drodze do Hogwartu. Jej kolejnego, najlepszego domu. Kiedy tak szła, po chwili usłyszała za sobą głośne śmiechy i miała wrażenie, jakby serce jej stanęło.

Tak, to wszyscy chłopcy właśnie wpadli do pociągu. Musiała podjąć szybką decyzję: albo się do nich odwróci i przywita, narażając się przy tym na konfrontację z Syriuszem, która prawdopodobnie nie skończyłaby się dobrze, albo pójdzie dalej, ignorując ich.

Wybrała tę drugą i zdecydowanie przyspieszyła kroku.

Ale Huncwoci widzieli ją, a Black westchnął cicho ze smutkiem. Nawet nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek zrobi mu się tak przykro, jak w tamtym momencie. Gdy nie widział Ariany, wszystko było jakby prostsze. Niestety, gdy ją ujrzał, to wszystkie przykre wspomnienia wróciły. Miał całe dwa miesiące na przemyślenie swoich poczynań i doszedł, razem z pomocą przyjaciół, do jednego wniosku; jego zachowanie było okropne.

Syriusz bardzo chciał porozmawiać z Arianą, ale nie wiedział, jak powinien się do tego zabrać. Teraz jeszcze postanowiła udawać, że ich nie zna i odejść. To było takie paskudne uczucie, które rozlewało się po jego ciele jak dreszcz nieprzyjemnych emocji. Czuł się jednym słowem fatalnie. Jak mógł być tak zagapiony na siebie i na Jamesa, że nie dostrzegł, iż krzywdzi innych? Już w tym nie chodziło o Arianę, a o Severusa Snape'a. To jego gnębili już od kilku lat, co zbytnio nie odbijało się na nim dobrze. Argumentem Syriusza, który mógłby go usprawiedliwić, według niego, było to, że Snape wszędzie węszy. Ale czy Ariana będzie chciała tego słuchać?

— Chyba dzisiaj wam nie wyjdzie, Łapo — powiedział z westchnięciem James, klepiąc Syriusza po ramieniu, gdy Ariana oddała się od nich coraz bardziej.

— Uszy do góry, dzień się jeszcze nie skończył — dodał Remus z szerokim uśmiechem. — Swoją drogą chętnie spotkałbym się z Matildą...

— Te, Romeo, się tak może nie zapędzaj, co? — zapytał Potter i roześmiał się na widok jego miny. — Żartuję przecież. Ale teraz to nie wiem, czy jest sens zakłócać ich spokój. Ojciec Ariany nie żyje.

— Że co? — odezwał się od razu Syriusz.

— Nie żyje. Miał zawał.

Black wziął głęboki wdech. Nagle ogarnął go stres i strach jednocześnie, a przez głowę przebiegła mu jedna myśl: czy Ariana maczała w tym palce?

Tymczasem szatynka odnalazła przedział przyjaciółki i weszła do środka. Matilda wyszczerzyła się na jej widok, ale po chwili przypomniała sobie o śmierci jej ojca.

— Tak mi przykro... — zaczęła spokojnym i opanowanym głosem, który zdecydowanie jej nie przypominał.

— A mi nie — mruknęła Ariana i położyła kufer na siedzeniu. Zamknęła za sobą drzwi i pogrzebała w swoich rzeczach, szukając książki, które wzięła od babci.

— Nie przywitasz się nawet ze mną? — zapytała ze smutkiem Matilda.

Szatynka popatrzyła na nią i nie mogła się nie uśmiechnąć. Otworzyła szeroko ramiona i przytuliła przyjaciółkę bardzo mocno, lekko bujając się z nią na boki. Po chwili usiadła na siedzeniu na przeciwko niej.

— Jak się z tym czujesz? - -zapytała Matilda, a Ariana uniosła na nią wzrok znad otwieranej książki. Był to drugi tom Opowieści z Narnii.

— Nie jest mi przykro — szepnęła dziewczyna — nie czuję tak naprawdę nic, jakby była to po prostu pustka. Jakby... nic się w moim życiu nie zmieniło poza tym, że go nie ma. I tyle. Nienawidziłam go zbyt mocno, by go teraz opłakiwać.

— Okej, okej... — mruknęła Matilda. — A twoja mama? Jak się z tym czuje?

— Nie chcę o tym więcej rozmawiać — powiedziała cicho Ariana, otwierając gwałtownie książkę na momencie, w którym tkwiła własnoręcznie przez nią zrobiona zakładka.

Ale Matilda, tak jak co roku, zaczęła opowiadać o swoich ostatnich dniach w domu z niezwykłą dokładnością. Arianę ściskało gardło, gdy słyszała te cudowne wiadomości, w których przyjaciółka mówiła o jej relacjach z rodzicami. Były wręcz niesamowite i bardzo silne. Gdzieś między to wplotła jeszcze informacje, że pisała z Remusem właściwie przez całe wakacje.

-- Podoba ci się — mruknęła wreszcie Ariana, nie odrywając wzroku od książki — Remus ci się podoba. Skłamiesz, jeśli mi powiesz, że nie.

— No może i jest przystojny, ale wciąż jakoś nie jestem przekonana...

— To spróbujcie coś dalej — odpowiedziała szatynka, przewracając kartkę i zmarszczyła lekko brwi.

— Właśnie nie jestem do tego przekonana i nie chcę go zranić — westchnęła — jednak to mój przyjaciel.

— A słyszałaś, że najlepsze związki wychodzą te z przyjaźni?

— Ciebie też to się tyczy, dobrze o tym wiesz.

— Ale póki co jesteśmy ze sobą skłóceni, więc nie widzę sensu jakiegokolwiek — mruknęła Ariana.

— Ale i tak się pogodzicie...

— Pierwsza ręki nie wyciągnę.

Herbata z mlekiem | Syriusz Black Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz