ROZDZIAŁ LXIV: Tajemnica wychodzi na jaw

323 21 332
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Tajemnica wychodzi na jaw

Buda, maj 1390


W zwierciedle błękitnego Dunaju przeglądały się budynki, należące do miasta, w którym osiedlili się węgierscy monarchowie. To samo lustro odbijało czyste, pozbawione chmur niebo i blask majowego słońca, którego iskry zatrzymywały się na wodzie, tworząc migoczące punkty, wyglądające niczym gwiazdy, które spadły wprost z nieboskłonu na płynącą leniwie rzekę. Widok ten przypominał największą harmonię, jaka mogłaby kiedykolwiek istnieć, gdyż nawet wiaterek, tworzący delikatne fale na dunajskich wodach, pasował tam i poruszał lekko błyszczącymi odbiciami promieni słońca.

Maria wpatrywała się w zaokienny widok urzeczona, szukając ponownie spokoju w tych murach. Siedziała na parapecie i chłonęła malujący się za szybą obraz. Lubiła to robić, od kiedy pamiętała, przyglądać się modremu lustru płynącej w swym korycie wody. Była sama w komnacie i pragnęła ten czas spędzić tak, by odzyskać harmonię ducha. Złe bowiem nowiny docierały na Węgry, a i zamkowi plotkarze nie szczędzili w słowach, nie tylko mówiąc, że król z niewiastami się zabawia, ale i królowa wciąż nie jest przy nadziei.

Nie powinna przejmować się tego typu słowami, ale jednak znała prawdę i każda taka plotka sprawiała, że bolało ją serce. Wyobrażała sobie, jak dawniej czuła się jej matka, kiedy podobne słowa były kierowane w jej stronę. A kiedy już urodziła, ku zgryzocie poddanych były to wyłącznie dziewczynki. W tym ona, dziedziczka Świętej Korony... Spuściła wzrok, odwróciwszy głowę od okna i spojrzała na poły swojej sukni, spod której wyglądały noski jej ciżem. Czerwony aksamit spływał po jej nogach, kończąc się na złotych bucikach, w których skryte były jej stopy, kształtne i małe, niewielkie w porównaniu do jej wysokiego wzrostu. Zwróciła uwagę na komodę, na której leżała skrzyneczka, którą dostała od siostry i natychmiast jej wyobraźnia przywołała Jadwigowe oblicze — miłe i roześmiane, o wielkich, szafirowych oczętach, okalane jasnymi lokami. Tak dawno jej nie widziała, zastanawiała się, czy dałaby radę ją poznać.

Wstała z parapetu i zastukała do drzwi komnaty, wołając w ten sposób służkę. Podwoje otworzyły się i jedna ze służących dygnęła przed nią. Maria, widząc jej gotowość, zarządziła:

— Pójdź po Zofię Nádasdy, Ilonę Garai i Divnę, i powiedz im, że czekam na nie w ogrodzie.

Kobieta dygnęła ponownie i wyszła, a Maria ruszyła w kierunku wyjścia do ogrodu. Przez zamkowy korytarz szła wolno, od czasu do czasu zerkając za okna i przypatrując się naddunajskiej zieleni. Po drodze dworzanie jej się kłaniali, a za nią jak najwierniejsze psy szło dwóch strażników. Po krótkim spacerze skierowała się do podwoi na końcu korytarza, które prowadziły na ogród.

Zapatrzyła się na kwitnące na drzewach kwiaty, gdy nagle usłyszała czyjeś kroki. Przed nią stanęły już dwórki, które chciała zobaczyć w ogrodzie. Uśmiechnęła się do towarzyszek i ruszyła z nimi alejką do przodu. Im dalej szły, tym bardziej to miejsce zdawało się rajem na ziemi, wypełnionym świergotem ptaków i roślinami. Przypominało jej dawne, spokojne czasy, kiedy na węgierskim tronie zasiadał jej wielki ojciec.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz