ROZDZIAŁ XL: Tutor et Capitaneus

445 34 122
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Tutor et Capitaneus¹

Królestwo Węgier, wrzesień 1386


W oddali, na horyzoncie, majaczyło wielkie wojsko. Chorągwie tańczyły na wietrze, a wielkość orszaku była nieporównywalna — jakby sam król jechał w kierunku Budy. Jednak kto miałby oko sprawniejsze, nie zobaczyłby w orszaku lilii najjaśniejszej pani, dziedziczki swojego ojca, Marii. Na chorągwiach wyhaftowane były czerwone orły brandenburskie, jak i lwy, także czerwone, na tle niebiesko-białych pasów. To Luksemburczyk zmierzał przez szlaki, by zaprowadzić porządek i spokój, za którymi Węgry już zdążyły się stęsknić.

Jego spojrzenie utkwione było w dal, patrzył przed siebie, siedząc wyprostowany w siodle. Wrześniowy wiatr z lekka smagał mu włosy i szaty wierzchnie, lecz Zygmunt się tym nie przejmował. Zacisnął dłonie na wodzach swojego szarego rumaka i westchnął. Choć zdawało mu się, że tak wyglądał spokój, jeszcze nie minął granicy miast.

— Powiedzcie, wiecie, kto został palatynem Królestwa po zamordowanym Garaiu? — zapytał, łypiąc na jednego ze sług.

— Miklós Szécsi — odparł spytany. Zygmunt, słysząc to nazwisko, uśmiechnął się lekko.

— Mój stronnik. Ułatwi mi koronację.

— Panie, a teraz, jaki tytuł przyjmiecie? — Zygmunt usłyszał głos swojego wiernego dworzanina, Kacpra. Starszy już mężczyzna jechał z nim w orszaku.

Luksemburg poruszył jedną brwią, a następnie odparł, wciąż wpatrzony w węgierskie krajobrazy:

Tutor et Capitaneus. Będę Opiekunem i Starostą, dopóki nie doprowadzą do koronacji.

Dalszą drogę jechali w milczeniu. Zygmunt wpatrywał się w rysujące się w oddali góry i lasy, wielkie jeziora, jakie mijali. Widział majaczące na wzgórzach zamki, własność króla lub panów, budowane przez Ludwika lub jego poprzedników, albo z nadania królów. Jechał w kierunku południa, by przywrócić utracony spokój na zamku w Budzie.

Jego wielki orszak wzbudzał zachwyt. Mijający wielkiego pana miejscowi myśleli, kim on jest i dlaczegóż to jedzie.

— Czy po królową? — pytali między sobą. — Czyżby to był jej mąż?

Zygmunt, słysząc ich zdziwione głosy, uśmiechał się lekko, półgębkiem, jak miał w zwyczaju.

— Młody jeszcze... — szeptali między sobą prostaczkowie. — Ale jak król się nosi, choć korony mu nie włożono...

Luksemburczyk jakby nie słyszał zdań, że „nosi się jak król". Słyszał tylko to, co mu było na rękę i lekko się przy tym uśmiechał. Prawdą było, że był jeszcze bardzo młody. Osiemnaście wiosen miał i lico bardzo młodzieńcze, na którym często gościł złośliwy, kpiący uśmieszek. Oczy miał przenikliwe i wielu mogłoby się zdawać, że spojrzenie ma iście królewskie i niepokojące zarazem.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz