ROZDZIAŁ XLIX: Królewski sekret

347 27 161
                                    

W rozdziale występują sceny, które mogą z lekka zgorszyć niektórych czytelników.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.



Królewski sekret

Diósgyőr, październik 1387


Na wzniesieniu, otoczony fosą, zasilaną gorącymi źródłami, znajdował się zamek. Duża, czworokątna warownia, z prostokątnym dziedzińcem, otoczona wieżami — na każdej z nich iglica wraz z andegaweńską chorągwią, powiewającą na jesiennym wietrze. Zamek był to dość stary, pamiętał wszakże jeszcze czasy Arpadów, zaś swą świetność zawdzięczał rodowi panującemu — Andegawenom. Ludwik, ojciec Marii, lubił spędzać tu czas, uczynił budowlę jedną z ważniejszych na całych Węgrzech. I Maria lubiła tu przebywać, choć nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała te mury, chyba jeszcze wtedy, kiedy była dzieckiem. Zamek należał od czasów jej babki do niewiast u boku władców... Choć teraz właścicielką warowni była niewiasta królem będąca na równi ze swym mężem.

Właśnie wracała z przechadzki po okolicach, pogrążona w rozmowie z Zofią i Divną, co chwilę śmiejąc się. Policzki Andegawenki były zaróżowione, najwyraźniej spędziła wiele czasu na powietrzu. Oczy jej się śmiały, a w tęczówkach błyszczały iskry. Nie pasowało to do stroju królowej, noszącej jeszcze przecież żałobę po tragicznie zmarłej matce. Poły aksamitnej sukni, czarnego koloru, udekorowanej złotymi różami, ciągnęły się nieco za nią, a ona, z rękami złączonymi na piersi, szła dziarsko przez alejki ogrodów, a jesienne, spadłe liście szeleściły wesoło pod jej ciżmami.

Maria rozejrzała się. Ogrodowe aleje otoczone były w większości starszymi już drzewami, gdzieniegdzie zniszczonymi przez wichury i burze, zdarzające się czasami. Po chwili zobaczyła, że jedno miejsce jest puste — zbyt puste. Przyjrzała się mu krytycznie, cmokając lekko.

— Tu przydałoby się coś zasadzić — stwierdziła. — Najlepiej orzecha. — Uśmiechnęła się na swoją ideę. — Przyjadę tu wiosną i własnoręcznie go zasadzę.

— Ależ, pani! — Zofia zdziwiła się na te słowa. — Przecież sadzenie drzew dobre dla ogrodników. Gdzie wam, pani, zniżać się do ich poziomu... — dodała szlachcianka, trzymając dłonie na swojej pelerynie, podbitej futrem z wilka.

— Zofio, uwierz, wiem, co dobre. — Odwróciła się do Nádasdy, patrząc na nią z pobłażaniem. — Zasadzę tu orzecha, to jest postanowione — rzekła z uporem takim, jakiego król Ludwik by się nie powstydził. — Wszak lud musi wiedzieć, że ich królowa o nich dba.

— To nie lepiej ufundować kaplicę? — zapytała Zofia. Była jedną z tych osób, które mogły spokojnie stawać naprzeciw władcy i nie były za to karane. — Wszakże co będzie z orzecha, a co z modlitwy? — Uniosła brew.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz