ROZDZIAŁ XI: Gasnąca lilia

474 55 169
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Gasnąca lilia

Paryż, 5 stycznia 1378


Już od jakiegoś czasu cesarz wraz z synem i orszakiem przebywali we Francji, na dworze, który wiele lat temu widział młode luksemburskie lwiątka, którym los pisał wielkie czyny i korony dzierżone z dumą na skroniach. Burzliwe losy relacji między dwoma dynastiami jednak nie przysłoniły kurtuazji, która tu panowała i przynajmniej częściowo szczerej radości ze spotkania w gronie rodzinnym.

W komnacie światło świec powoli wygrywało ze światłem dnia. Sala była duża i przestronna, jednak poza dwoma kanclerzami i dwoma monarchami, nie było w niej nikogo. Na stole, stojącym na środku pomieszczenia, stały karafki z winem i przekąski w postaci bakalii i suszonych owoców. Ciszę przerywał szelest szaty obszytej futrem, która okrywała wątłe ciało francuskiego monarchy. Luksemburczyk śledził ruchy siostrzeńca swym bystrym spojrzeniem, a Walezjusz najwyraźniej robił wiele, by wyprowadzić cesarza z równowagi, by zaczął wreszcie mówić, dlaczego tu przybył. Cesarz jednak znał te sztuczki i nie dał się w nie wpędzić, jeno spoglądał na Karola, który wreszcie się zatrzymał i usiadł naprzeciw.

— Sądziłem, że wiele już omówiliśmy, wuju — powiedział, podpierając podbródek na zgiętych palcach lewej dłoni.

— I tak jest — odparł cesarz, wbijając w niego żywe spojrzenie piwnych oczu. — Acz została jedna sprawa, której należy wspólnie poświęcić uwagę.

— Co nią jest?

— Nie co, a kto. — Luksemburczyk zmrużył delikatnie jedno oko. — Ludwik Andegaweńczyk, król Węgier i Polski — dodał, badając spojrzeniem reakcję francuskiego monarchy. A nuż się okaże, że jego ludzie mieli rację? Jego siostrzeniec jednak umiał się kryć ze swoimi prawdziwymi zamiarami, niemniej coś w jego szarych, nijakich oczach zabłyszczało, a on jakby zagryzł od środka część gładko ogolonego policzka.

— Cóż z nim? — zapytał niby zatroskany Walezjusz.

— Chodzi o... jego córki. — Okrężnie odpowiadał cesarz, chcąc bawić się z Francuzem w kotka i myszkę. — Interes, w którym obaj jesteśmy ważni i szukamy swego.

— Biednego Ludwika Bóg nie pobłogosławił synem, za to dał mu bez wątpienia wspaniałe niewiasty, które zostaną królowymi u boku naszych synów... — Rozłożył ręce król Francji. — Na to obaj liczymy.

— Tak. — Lico Luksemburczyka przeciął uśmieszek. — A jednak dochodzą mnie słuchy, że ty, drogi Karolu, nieco bardziej zabiegasz o posłuchanie u Andegawena...

Szare spojrzenie Walezjusza zatrzymało się na bliźnie po rozcięciu w okolicy prawego oka Luksemburczyka, tuż u nasady jego nosa. Przez chwilę na twarzy króla pojawiło się zdziwienie, które jednak natychmiast opanował. Cesarz jednak uśmiechnął się do swych myśli, gdyż, jak widział, szpiedzy umieli się wywiedzieć, jakie intrygi prowadzi jego przebiegły i mądry siostrzeniec.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz