ROZDZIAŁ L: Uczta, pomówienie, uczucie

382 28 205
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Uczta, pomówienie, uczucie

Buda, styczeń 1388


Biało było za oknami, śnieg przykrył wszystko, dachy domów na podgrodziu, kikuty drzew, puste gałęzie innych drzew, które uginały się pod jego ciężarem. Mróz był wyczuwalny, choć nie taki, o jakim nieraz opowiadano parze królewskiej w okresie dziecięctwa, kiedy król Ludwik podróżował po swoich włościach na Górnych Węgrzech, a cesarz Karol zapuszczał się na Śląsk.

W kominku w sypialni królowej Marii trzaskał cicho ogień. Przykryta kołdrą i skórami leżała na boku, wtulając się w poduszce. Wyjazd do Diósgyőr podziałał na nią dobrze, odpoczęła od zgiełku, panującego w Budzie, a jej „spowiedź" do Wenecjanina Monaciego sprawiła, że ciężar po części spadł jej z serca. Zrozumiała też, że buntownicy nie działali na rozkazy Zygmunta, gdyż ten dał się przekonać do obrania sobie za cel karania tych niegodziwców.

Maria uniosła się nieco na łożu i usiadła, przeciągając się lekko. Odgarnęła warkocz z ramienia na plecy, wzdychając cicho. Spojrzała w kierunku okna, blade, szare zimowe niebo było prawie takie jak śnieg pod pałacem królewskim. Już miała wstać, kiedy poczuła na swoich palcach ciepłą dłoń.

Veto¹, Mario, nie teraz.

Odwróciła się i uniosła brew.

— Lenistwo to grzech, Zygmuncie — odpowiedziała.

— Mhm... — Spojrzał na nią.

— Nie chcesz się przygotować? Dziś na zamku uczta, wszakże karnawał trwa...

Uniósł się na łożu i dosiadł do niej.

— Mamy jeszcze czas, miła... — Ucałował jej szyję, a ona uniosła ramię ze śmiechem. Po chwili odwróciła głowę i spojrzała na niego. Zdziwiła się, że nagle wzięło go na kochanie jej, wszakże wcześniej okazywał jej chłód i zniecierpliwienie. Zamkowe plotkary szeptały między sobą, że to zasługa ducha króla Ludwika, który ponoć zwymyślał swojego zięcia. Marii się w to wierzyć nie chciało, wszakże ojciec był rad z tego małżeństwa, lecz któż wie?

— Czas szybko płynie, mężu.

Brew Zygmunta powędrowała do góry, a on sam uśmiechnął się krzywo.

— Czas to nie woda — odparł i zbliżył się do niej. — Uczty i tak bez nas nie zaczną... — Wziął w dłonie jej warkocz i rozplątał wstążkę go zakończającą. Włosy Andegawenki opadły jej na ramiona w lekkich, ciemnych falach, swobodnie zakrywających jej łopatki i sięgających prawie do pasa. — Tak lepiej — przyznał, przyglądając się żonie.

— Wstawać trzeba, ranek zagląda do komnat...

— Ani słowa, Mario. — Pochylił się i musnął jej usta. — Oni poczekają...

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz