ROZDZIAŁ LVI: Wróg u bram

347 23 184
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Wróg u bram

Praga, maj 1389


Praski ogród królewski, przepiękny i duży, otoczony drzewami i kwitnącymi krzewami, w części oddawał Marii, utracony wieścią o nadchodzących na Serbię Turkach, spokój ducha. A mimo to, nawet pięknie śpiewające ptaki, które raz po raz ćwierkały wesoło, nie były w stanie jej całkowicie rozchmurzyć. Węgierka przechadzała się po tych alejkach w towarzystwie Małgorzaty Luksemburskiej, z którą, zdawać by się mogło, miała relację dobrą i serdeczną. Otoczone wciąż kwitnącymi drzewami i ich słodkim zapachem, miały rozprawiać między sobą, lecz w zasadzie ta wymiana zdań zmieniła się po chwili w monolog księżnej. Mówiła ona o dosłownie wszystkim, a w szczególności o sprawach błahych.

Królowa chciała jej słuchać, lecz nie potrafiła. Wciąż wieści o Turkach zatruwały jej myśli i sprawiały, że nie mogła się skupić na słowach szwagierki. Jej wzrok błądził w oddali, obserwując rysujące się w nieokreślonych miejscach kształty domów dworzan i łaźni, a także roślin, którymi wysadzone były ogrody zamku Wacława. Założyła dłonie na ramiona i zapatrzyła się na horyzont, pozwalając, by wiatr lekko muskał jej policzki swym ciepłym podmuchem.

Luksemburżanka zauważyła to i przestała nagle mówić. Jej zielone tęczówki nagle skierowały się ku Andegawence, która smutnymi i zamyślonymi oczami obrzucała kolejne krzewy. Małgorzata chwilę przyglądała się bratowej, a po chwili dotknęła ramienia węgierskiej pani, którą to wyrwało z zamyślenia.

— Królowo, nudzę cię? — zapytała nieco urażona siostra Zygmunta, marszcząc delikatnie czoło.

Maria odwróciła ku niej wzrok, po czym lekko się uśmiechnęła, zaprzeczywszy gestem.

— Nie, to nie tak, Małgorzato — odparła. — Ino myślę o Węgrzech...

— Coś się stało? — Małgorzata spojrzała na nią badawczo, wciąż trzymając dłoń na jej ramieniu.

Pokręciła głową, przypominając sobie słowa swojego męża.

— Zygmunt zakazał mi o tym mówić, nie chcę złamać danego mu słowa, księżno. Wybacz mi zatem.

Małgorzata, ku jej lekkiemu zdziwieniu, pokiwała głową, uśmiechając się do niej serdecznie.

— Rozumiem. Mój brat nie lubi, kiedy ktoś nie traktuje go poważnie... — Zachichotała. — Pamiętam, jakie awantury robił Wacławowi, który, notabene, chyba dalej traktuje go jak chłystka. — Zakryła usta ręką, próbując opanować śmiech. — A i tak potem błagał go, by mu pomógł...

— ...w oblężeniu Pożonia — westchnęła ze smutkiem Maria, przypominając sobie moment, kiedy zobaczyła za oknem wielkie wojska, atakujące warownię, w której przebywała z matką. Przez chwilę miała przed oczami armię pod chorągwiami krwawą czerwienią haftowanych lwów i orłów morawskich, na której czele, na białym koniu siedział Zygmunt, mierząc złym i zaciętym wzrokiem węgierską twierdzę. Ponownie zdało jej się, że słyszy jego pełen wściekłości i groźby głos...

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz