ROZDZIAŁ LII: Porozumienie

418 30 250
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Porozumienie

Buda, lipiec 1388


Poły niewieściej, uszytej z dość cienkiego materiału sukni ciągnęły się za nią, tworząc cichy szelest, kiedy ta szła pałacowymi krużgankami. Ciepły, letni wiatr lekko rozwiewał jej część włosów, nieupiętych w koka. W świetle słońca włosy jej błyszczały niby aureola albo złoto, a wesołe, zielone oczy spoglądały na zamek. Zmierzała do komnaty królowej, by towarzyszyć jej w posiłku.

Po drodze mijali Klarę różni słudzy czy dworzanie, którzy grzecznie kiwali jej głową, z szacunku dla córki szlacheckiej. Skierowała się na zamkowy korytarz, zgrabnie chwytając w lewą dłoń połę sukni. Szła dalej, kiedy usłyszała, że pogrążony w rozmowie z kimś król idzie jej naprzeciw. Zamarła, szybko strzepując z siebie niewidzialny kurz, poszczypała lekko policzki i wygładzając suknię.

Faktycznie, mówił cicho z palatynem węgierskim, który uważnie słuchał swojego pana. Szli powoli, a Zygmunt coś tłumaczył Lakcfiemu, gestykulując przy tym.

— Buntownicy pożałują — rzekł dobitnie władca, zauważając kątem oka, że Klara przed nim dyga. Widząc swoją kochankę, Zygmunt dodał naprędce: — Resztę omówimy potem, Istvánie. Na radzie.

— Oczywiście, panie. — Palatyn schylił głowę, a król odesłał go gestem, dyskretnie zerkając na Klarę. Kiedy tylko wielkorządca zniknął za rogiem, Zygmunt spojrzał na panią Babonić i podszedł do niej. Rozejrzawszy się, czy aby na pewno nikt im nie przeszkadza, ujął dłonie kochanki i ucałował jej palce.

— Dawno się nie widzieliśmy.

Klara uśmiechnęła się.

— Zdaję sobie sprawę, mój panie, że jest wiele rzeczy ważniejszych od jednej szlachcianki.

Zygmunt ponownie rozejrzał się.

— Pójdźmy gdzie indziej, słodka Klaro. Tu nie jesteśmy bezpieczni.

— Przy was, panie, nic mi chyba nie grozi — odparła, udając, że jest zmieszana.

— Nie w tym sensie, nie będziemy tutaj sami. — Wpatrywał się z lubością w jej oczy. — Pójdźmy do mojej komnaty... Czeka tam coś dla ciebie.

Zamrugała, uśmiechając się delikatnie.

— Nie zasługuję, najjaśniejszy panie...

Położył jej dłoń na ustach. Zygmunt złapał jej rękę i pociągnął ją w ciemny zakątek korytarza.

— Ani słowa, moja miła. Zaniedbałem cię...

— Królu, nadal mnie miłujesz? — spytała rozanielona, wyciągając rękę ku jego obliczu.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz