ROZDZIAŁ LIV: Na zachód oczy skierowane

329 31 161
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Na zachód oczy skierowane

Buda, luty 1389


Bladoszary wstał dzień, przykryty chmurami i prószącym śniegiem za oknami pałacu. Śnieżna kołderka przykrywała dachy domów dworzan, mury zamkowe, ogrody królewskie. Mgła spowiła okolicę, a światło stało się nikłe, zupełnie inne od złotych niczym korona czy słońce świec. Zygmunt wyciągnął się na krześle, nieco zmrużając oczy i unosząc podbródek, by golibroda mógł sięgnąć brzytwą do jego szczupłej szyi. Zdrapywał on jego dwudniowy, maleńki i rdzawy zarost. Siedział przy oknie, stukając palcami o podłokietnik.

Można by powiedzieć, że jeszcze był pogrążony w półśnie, oddychał spokojnie i wodził przymrużonymi oczami po sklepieniu pomieszczenia. Naraz drzwi się rozwarły, a w nich pokazał się wierny Węgrom Polak — Ścibor ze Ściborzyc¹ z jakimś chłopaczyną, chudym i ściskającym w dłoni czapkę. Pacholik skłonił jasnowłosą głowę, a zaraz skłonił się Ścibor. Zygmunt zerknął na nich kątem oka, na tyle, na ile pozwalał mu uwijający się przy nim golibroda.

— Mówcie — rozkazał, a jego palce nadal uderzały lekko o podłokietnik krzesła.

— Ja z Czech, panie — rzekła chłopina, zdało się strwożonym, wzrokiem obserwując sylwetkę Luksemburczyka. Wtenczas sługa Luksemburga kończył zdrapywanie z jego twarzy zarostu.

— I? — sarknął Zygmunt przez zęby, zdradzając zniecierpliwienie.

— To jeden ze szpiegów — zabrał głos Ścibor, wlepiając ciemne oczy w sylwetkę swego pana. Zygmunt, przeciągnąwszy się nieco i odsyłając gestem sługę, pochylił się i spojrzał na młodziana. Po chwili wybuchnął śmiechem gromkim i melodyjnym.

— On? Szpiegiem? — zapytał, opanowując wesołość.

— Tak, panie. — Chłopaczyna nagle przestał ściskać w dłoniach czapkę i stał się odważniejszy, wbijając wzrok w monarchę. — Król Wacław... Wasz brat... Zakochany.

Zygmunt zatrzymał się w geście, miał bowiem opaść powoli na oparcie krzesła, lecz naraz się wyprostował i zmierzył młodzianka okiem ciekawym, błyszczącym od łaknienia nowej wiedzy. Oczy króla wbiły się w chłopca, a on sam brew uniósł, uśmiechając się półgębkiem.

— Zakochany? — powtórzył. — Jakżeż to?

— Och, szczebiocze o wybrance niczym skowronek, a jaki zły, gdy ktoś mu głowę zawraca... — przemówił chłopiec z ironicznym uśmieszkiem. Król Węgier zamyślił się nieco, łącząc ze sobą palce obu dłoni. Wstał z krzesła, a przysiadł przy stole, wbił nagle wzrok w swych podwładnych, aż w końcu rzekł:

— Porywczy był zawsze. Bardziej od ojca. — Machnął ręką. Po chwili rozkazał: — Ściborze, zostaw nas.

Polak wyszedł, uprzednio głowę skłaniając. Młodzian, usłyszawszy zamknięcie drzwi, wyprostował się, stał się bardziej pewny siebie. Spojrzał odważnie na swojego pana, który na to krzywo się uśmiechnął.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz