Luksemburczyk czy Walezjusz?
Praga, maj 1385
Drzwi komnaty otworzyły się z trzaskiem, gdy w progu pokazał się wysoki siedemnastolatek o długich do ramion, rozwianych rudych włosach. Tęczówki oczu chłopaka wyglądały jak burzowe niebo, gotowe ciskać gromami w każdą możliwą stronę. Drobne, aczkolwiek pełne usta młodzieńca ułożone były w krechę, wyrażającą niezadowolenie, lub — co gorsza — wściekłość. Nawet delikatny meszek pod jego nosem, udający wąsa, wydawał się przerażony stanem psychicznym właściciela, bowiem leżał on dziwnie sztywny.
— A więc to tak, Wacławie? — krzyknął przybysz, podchodząc szybko do brata. — Nie chcesz mi pomóc w ratowaniu mej narzeczonej?
— Zygmuncie, uspokój się, po pierwsze. — Starszy z rudowłosych zmierzył brata wzrokiem. — Po drugie, Maria jeszcze nie jest żoną Orleańczyka. Obmyśl najpierw strategię.
Zygmunt prychnął, patrząc na króla Czech. Byli przyrodnim rodzeństwem, z jednego ojca i różnych matek, ale w zasadzie nic poza miedzianymi włosami, nieco ciemniejszymi u Wacława, w burzy loków (sam Zygmunt posiadał włosy jedynie lekko falowane) ich nie łączyło. Zupełne przeciwieństwa, młodszy elektor Brandenburgii był porywczy jak ogień, gotowy posłać na najgorsze męki każdego, kto by mu się sprzeciwił. Starszy, bo dwudziestoczteroletni Wacław miał charakter, jednak tylko pozornie spokojny, niczym woda, leniwie płynąca Wełtawa w starej Pradze, pod mostem ufundowanym przez ich ojca. Jednak gdy wzbierał w nim gniew, potrafił być straszny, niczym ów żywioł w czasie powodzi.
Jednak odwiecznym prawem natury to woda gasiła ogień... A Zygmunt bez Wacława, byłby w tym momencie niczym.
— Najpierw, braciszku, to muszę mieć armię — powiedział z jadem w głosie. — Brandenburgia nie jest ogromna, a i tak zastawiłem część!
— Dlaczego? — Wacław zmarszczył brwi, z powodu pół słuchania głosu brata.
— Pieniądze. Muszę je mieć... A Jodoka nie przekupi się byle czym...!
— Musisz mieć plan — powiedział spokojnie król Czech. — Co chcesz zrobić?
— Oblężenie — rzekł z tajemniczym uśmiechem młodszy z Luksemburczyków. — Daj mi armię, ja wiem, co począć.
Wacław wystawił ręce na przód w geście pojednawczym. Piwne tęczówki, należące do króla i niebieskie, własność młodziutkiego elektora, spotkały się na chwilę. Bracia patrzyli sobie w oczy, jak dawniej, gdy rywalizowali o względy ojca, aż w końcu starszy z braci przemówił:
— Uznajmy, że dam ci moje wojska. Opowiedz mi, co chcesz zrobić, jak zamierzasz odbić Marię.
— Zamierzam oblec zamek w Budzie.
CZYTASZ
Maria, król Węgier
Historical FictionMroki średniowiecza ukrywają wiele historii, które pragną być odkopane... Pokrętny los wciąż kręci się kołem, a Korona Świętego Stefana przechodzi z głowy na głowę, wraz z ciężarem władzy, jaki niesie... Schyłek wieku XIV na Węgrzech to czas anarchi...