ROZDZIAŁ LV: Dworskie radości w Pradze

406 27 227
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Dworskie radości w Pradze

Królestwo Czech, kwiecień 1389


Ciepła, wiosenna aura otaczała bogaty orszak, zmierzający przez Czechy w stronę Pragi. W karocy jechała para królewska, za nimi liczna służba, zarówno Marii, jak i Zygmunta. Cały orszak, pod chorągwiami z krzyżem patriarszym na tle biało-czerwonych pasów, błękitnych ze złotymi liliami Andegawenki, jak i biało-niebieskich pasów z czerwonym lwem na środku, symbolem Luksemburczyka. Wszelkie proporce poruszały się lekko na wietrze, tworząc wielkie i piękne widowisko dla prostego ludu.

Pojazd był pięknie malowany, nadzwyczaj starannie, również w symbole węgierskie. Jechał spokojnie, tak, iż wszystkie widoki można było spokojnie podziwiać. Wiele drogi już było za parą królewską, przecie wyjechać z Budy i kierować się na zachód to nie lada sprawa. Maria uważnie trwała w wodzeniu wzrokiem po terenach czeskich, jakie mijali, choć nawet podziwianie natury było po dłuższym czasie nużące. Zygmunt zaś zatopił się w swych myślach i niewiele się odzywał. Twarz jego nie wyrażała żadnych emocji, a rozszerzony wręcz nienaturalnie wzrok zatrzymał się w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu.

Nie mogąc znieść monotonii podróży, królowa Maria nagle zaczęła przyglądać się małżonkowi. Nie zwracał na to większej uwagi, ino dalej filozofował w swej głowie. Gładziła delikatnie poły swej błękitnej, obszytej koronką sukni, na której piersi wyhaftowano lilie, patrząc w jego kierunku. Nie reagował jednak, wciąż się nad czymś zastanawiał, bez większych emocji na twarzy. Mając serdecznie dość ciszy temu towarzyszącej, Maria zaryzykowała.

— Zygmuncie?

Zamrugał, kierując na nią spojrzenie.

— Hm? — rzucił tylko, nie wysilając się na dłuższą wypowiedź.

— Coś się stało? Milczysz tak uparcie...

— Myślę — burknął. — Nad tym, czy urzędnicy nie zniszczą kraju, który ledwo udało się odbudować.

— Nic takiego się nie stanie. — Uśmiechnęła się pocieszająco. — I błagam, nie mów w ten sposób, mężu. Jedziesz na wesele... Nie cieszysz się szczęściem swojego brata?

Wymusił uśmiech, który jednak wyszedł mu naturalnie. Poruszył się lekko, odwracając cały przód sylwetki w kierunku żony.

— Cóż to za pytanie? Cieszę się.

— Ale jednak coś cię trapi, widzę to.

— Urzędnicy, mówiłem — rzucił, podkreślając pierwsze słowo. — Nie martw się mną, strapienia nie są ci potrzebne — dodał mniej oschle.

Brązowe oczy Andegawenki nadal jednak bacznie obserwowały jej małżonka. Nie ozwała się jednak, by nie denerwować go bardziej. Zastanawiała się, co go tak rozeźliło. Wszakże mówił oschle, chłodnym wzrokiem ją mierząc. Mówiono, że synowie Karola nie darzyli się największą braterską miłością, a w okresie dziecięctwa, męscy potomkowie Pomorzanki byli zwyczajnie zazdrośni o przyrodniego brata... Maria mogła to spokojnie podejrzewać, znając niepohamowaną ambicję męża, którą po kilku latach małżeństwa zauważyła. A jaka była prawda? Jeno Luksemburgowie wiedzieli.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz