ROZDZIAŁ LXXI: Dwie drogi dwojga władców

218 17 219
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Dwie drogi dwojga władców

Buda, grudzień 1391


Przed kościołem, na schodach, otoczona strażnikami, członkiniami swojego fraucymeru oraz dworskimi rycerzami, którzy nie pojechali z królem Zygmuntem na północ Węgier, Andegawenka rozdawała jałmużnę dla ubogich. Co chwilę brała jeden bochen chleba i przekazywała w często spracowane dłonie biednych ludzi, zamieszkujących stolicę. Obok niej dwórki czyniły to samo, pokrzepiając ludzi dobrym słowem. Na odchodne prostaczkowie dostawali kilka monet na wyżycie.

Wiatr szczypał policzki królowej, bawiąc się jednocześnie jej welonem, który miała przypięty do nisko umiejscowionego koka i futrem, które łaskotało krańce jej twarzy. Maria spojrzała na tłoczących się przed nią i jej dwórkami biedaków, a następnie na stojącego obok niej Detre Bebeka. Wierny rycerz stał przy niej, trzymając jedną rękę, skrytą pod miękką skórką rękawiczki, na rękojeści miecza, niby przypadkiem. Oczy miał utkwione w dal, a jego włosami bawił się wiatr. Bebek jedynie pozorem nie obserwował ludzi, w spojrzeniu był on bardzo dyskretny i Maria wiedziała, że może na nim polegać. Przeniosła wzrok ponownie na gawiedź i rzekła:

— Przyprowadźcie do mnie tę kobietę z dziećmi. — Po chwili jej życzenie stało się faktem. Zaskoczona niewiasta bojaźliwie skłoniła głowę, a starszy z jej potomków wtulił się w poły jej grubej, szarej sukni. Młodsze dziecko było niemowlęciem i kwiliło cicho w jej ramionach. — Gdzie masz męża? — spytała królowa, spoglądając na jej małe dzieci.

— Niedawno umarł — westchnęła smutno niewiasta. — Ciężko mi z nimi, ale daję sobie radę, pani.

Maria pokiwała głową i wzięła z kosza duży bochenek, podając go kobiecie. W oczach tamtej pojawiły się łzy, ale na twarzy zagościł uśmiech wdzięczności. Podniosła spojrzenie na królową i rzekła:

— Niech ci Bóg błogosławi, pani. Wam i królowi Zygmuntowi! Jakże się odwdzięczę, miłościwa pani? — spytała wzruszona.

— Módl się za Koronę Węgierską, dobra kobieto. — Maria uśmiechnęła się smutno. — Za mnie i mojego męża. — Spojrzała na strażnika i dodała: — Odprowadź ją do rozdających monety. Niech dostanie na wyżywienie dzieci.

Spoglądając na zbrojnego, kątem oka zauważyła ruch przy bramie na podgrodzie. Obróciła się w tamtą stronę i zmrużyła oczy. Przez krótką chwilę widziała tam mężczyznę, ubranego na czarno, chyba duchownego, odprowadzanego przez jednego ze strażników. Zdziwiła się, gdyż nie spodziewała się żadnego gościa, Zygmunt też jej o niczym nie powiedział. Jednak na jakiejś podstawie musieli go puścić, widocznie posiadał on coś, o czym Andegawenka nie wiedziała. Zerknęła w stronę Bebeka, nachylając się do jego ucha.

— Detre, kim jest ten człowiek? — zapytała, kierując na niego zaniepokojony wzrok. — Ten, który przejechał przez bramę. Zdaje się, że to jakiś duchowny.

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz