ROZDZIAŁ LXXIV: Dwóch Lilii rozmowy o pokoju

410 15 158
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Dwóch Lilii rozmowy o pokoju

Buda, czerwiec 1392


Usta, przytknięte do złożonych w małdrzyk, owiniętych różańcem dłoni, szeptały ledwo wyraźnie słowa modlitw. Arcybiskup zamknął oczy, kuląc się na klęczniku pod dużym, drewnianym krucyfiksem. Z lewej strony, w małym kandelabrze, palił się ogarek trzeciej świecy, oznaczający, że trzecia godzina modłów już mijała. Nie zamierzał się jednak podnosić, trwał dalej w klęczącej pozycji, jeno oczy otworzył i wzrok spuścił, wciąż szepcąc modlitwy. Nawet nie rozproszył go dźwięk chylącej się ku dołowi klamki i otwierających się wrót.

Takim go zastał starszy od niego palatyn, który, uchyliwszy lekko drzwi, zajrzał do środka. Wsunął się nieznacznie do pomieszczenia, zajmując miejsce przy ścianie. Kanizsai podniósł wzrok i spojrzał na niego kątem oka. Widząc, że możnowładca nie zamierza wyjść, arcybiskup przeżegnał się, i ucałowawszy różaniec, odłożył go na drewnianą ramę. Powoli wstał z klęcznika, kierując szaroniebieskie, zimne, ale zdradzające ciekawość tęczówki na Lackfiego.

— Synu, co cię sprowadza? — spytał, badawczo przyglądając się Istvánowi. Wyższy odeń, stał nad nim jak kat nad grzeszną duszą, szczupły, ale niezwykle dostojny, wyglądający znacznie poważniej niż na swój dość młody wiek. Rzucał na niego cień i patrzył z nie mniejszą zimną kalkulacją i wyższością, niż urodzeni monarchowie.

— Walka z sumieniem — odparł głucho Lackfi, gładząc lekko wąsa. Prawdą było, że bił się z myślami od jakiegoś czasu, od kiedy posyłał listy przez Donáta. Przeczuwał, że może stać się coś złego, nawet jeśli pary królewskiej nie było na zamku w Budzie. I tak musiał uważać, boć pewnie sieć szpiegowska w stolicy była jeszcze większa niż za granicą Węgier.

Kanizsai, milcząc, pokazał mu krzesło, by palatyn usiadł. Sam zajął miejsce naprzeciwko, wciąż patrząc na niego bardzo uważnie.

— Rozjaśnij, synu, gdyż nie rozumiem twych słów. — Ton głosu miał łagodny, jak pasterz, co prowadzi swe owce, jednak spojrzenie jego oczu było chłodne i bynajmniej nie troskliwe, co Lackfiego wybiło z koncentracji. Źrenice palatyna patrzyły na twarz arcybiskupa, która nie zdradzała jednak żadnych emocji. Kanizsai był człowiekiem nieodgadnionym dla wielu, nikt nie wiedział, co myślał w danej chwili, ani komu służył. Sam zaś tłumaczył, że jedynie przed Stwórcą kark zegnie. Na dworze widziano jego niechętne spojrzenia kierowane do wielu, jednak nigdy nikomu na razie duchowny nie wyszedł naprzeciw. Lackfi pomyślał, że przy odpowiednim przekonaniu tego osobnika można by było mieć bardzo potężnego sojusznika. Zmrużył nieco oko, opierając się o drewno krzesła.

— Ciężko to powiedzieć... — rzekł, gładząc swój zarost. Wciąż mierzył spojrzeniem wąską i niezbyt przyjemną twarz arcybiskupa, który ni stąd, ni zowąd zapytał:

Maria, król WęgierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz