LXII

329 13 5
                                    

- Czekaj, co? - zapytał. Uśmiechnęłam się jakby niewinnie, a on wytrzeszczył oczy. Na pewno nie zabrzmiało to normalnie, a w szczególności z moich ust. Tak naprawdę ukrywałam to rok, dość długo. Jednak on powinien się szybciej dowidzieć.

- Patrz - rzuciłam. Skupiałam się na wodzie i jednym ruchem dłoni sprawiłam, że lekko się ona uniosła, kolejnym, że cała poleciała na chłopaka i go oblała. - Jesteś zły?

- Nie - odpowiedział. Trochę mi ulżyło. Widziałam, że już mu się spodobało i zaczął się cicho śmiać po czym sam popchnął mnie do wody. Spodziewałam się nieco innej reakcji, ale ta była idealna.

Zabawa trwała w najlepsze, ale po chwili postanowiliśmy coś zrobić. Wyszliśmy z wody i owinęliśmy się ręcznikami. Zaczęliśmy szukać naszego kodu wyrytego na drzewach.

- Tu jest jeden - rzucił Blaise. Szybko do niego podbiegłam i spojrzałam w miejsce, które wskazywał palcem. Wyglądało to dokładnie takie jak sobie to zapamiętałam. Dość dawno tego nie oglądaliśmy. - Ile my mieliśmy lat?

- Pięć, może sześć - odrzuciłam. Czas płynął nieubłaganie szybko, jeszcze niedawno wsiadłam do pociągu z przyjacielem bojąc się przydziału, a dziś po 10 latach oglądamy wyryty kod na drzewie.

***

- Boisz się? - zapytał Blaise. Leżeliśmy razem na łóżku wpatrując się w śnieżnobiały sufit. Rozmowa dotyczyła przede wszystkim przyjęcia znaku i naszych losów później.

- Cholernie - odpowiedziałam. Na samą myśl o tym czułam niepokój, nie wiem jak zachowam się przed wszystkimi śmierciożercami przyjmując znak. - Obiecaj mi, że zaczekasz na mnie i złapiesz mnie za rękę.

- Obiecuję - odparł. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. On i Laura byli dla mnie wszystkim i nie poradziłbym sobie bez nich w życiu, nawet sobie tego nie wyobrażam.

- Kolacja! - usłyszeliśmy. Wolno się podnieśliśmy i leniwym krokiem oboje zeszliśmy z łóżka. Po chwili pojawiliśmy się na dole i ku naszemu zdziwieniu mieliśmy gości. - Sąsiedzi zjedzą z nami kolację.

Rose miło się uśmiechała, ale moją uwagę zwrócił jej brat. Jeszcze nie miałam okazji go zobaczyć. Chłopak mimo, że był młodszy to zdecydowanie wyższy od Rose i ode mnie, minimalnie niższy od Blaise'a. Włosy były lokowane w kasztanowym kolorze, a oczy niebieskie i można by się w nich utopić. Nie przypominał mi Victora, był słodszy do niego.

- Alex - powiedział. Wystawił rękę a moją stronę. Zagapiłam się przez co zareagowałam nieco za późno, ale po chwili podałam mu rękę i się przedstawiałam, a on podszedł do Blaise'a. Nie był to do końca mój typ, ale jego oczy tak wciągały, że nie mogłam przestać się w nie wpatrywać.

Usiedliśmy. Zajęłam takie miejsce bym nie siedziała naprzeciw Alexa. Każdy zaczął wolno jeść, a pomiędzy nami panowała niezręczna cisza.

- Nie mówiłeś, że masz dwóch synów - zaczęła kobieta. Miała długie włosy sięgające do pasa o takim samym kolorze co jej syn.

- Nie, nie. Blaise jest przyjacielem Sophie - odpowiedział ojciec. Zabini lekko się uśmiechnął i wrócił do jedzenia. Widziałam, że Ellie zatapia się w błękitnych oczach bruneta na co tylko cicho się zaśmiałam.

Zjedliśmy kolację, chwilę jeszcze rodzice rozmawiali. Nie byłam dziś zbyt gadatliwa i to nie przez bruneta, a przez moją rozmowę z Blaisem. Nieco mnie to wszystko zaczęło zjadać od środka i nie chciałam o tym rozmawiać.

Miłość nie zna granic |Draco Malfoy| PRZERWANEWhere stories live. Discover now