Ostatnio nagle magicznie zakończyły się wątki kilku wykonawców. Ta setka miała być setką Beatlesów, a dzisiejszy rozdział opowiada właśnie o nich. Już wiecie, co się święci? To klamra – równo 200 piosenka na tej liście, którą obrałam za najgodniejszą zakończenia Gdzieś to już słyszałem! Tak więc, przygotujcie chusteczki! Nie do ocierania łez, a do pożegnalnego machania, oczywiście.
Jednak nie mogę być nieprofesjonalna - ten rozdział jest o Beatlesach, a konkretnie o jedynym ich przeboju w tej książce, który napisał George Harrison. A napisał go nie byle jak! Nie sposób się w tym utworze nie zakochać, mówię to z ręką na sercu. Zawarta w nim czarodziejska atmosfera sprawia, że słuchając o wiosennym słoneczku, które w końcu przebudza się po długiej, angielskiej zimie, niemal czujemy jego cieplutkie promyki na policzkach. Here Comes The Sun niesie ze sobą jakąś niezidentyfikowaną nadzieję, radość z czegoś przyjemnego, co niedługo nadejdzie i aż człowiek ma wrażenie, że wystarczy otworzyć okno i wystawić przez nie twarz, a przywita go wiosenny wiaterek, pączki na drzewach, woń pierwszych krokusów, widok krążących po niebie jaskółek uradują jego oczy, a wijący nieopodal gniazdo bocian pozdrowi go serdecznym klekotem... ale nie, kończy się to tylko dostaniem z liścia od deszczu i katarem. Cóż, piosenki może i zmieniają pogodę ducha, ale nad zjawiskami atmosferycznymi muszą jeszcze popracować.
Harrison napisał Here Comes The Sun podczas wagarów. Pewnego dnia, zmęczony codziennymi spotkaniami biznesowymi w firmie Beatlesów, Apple Corps, postanowił dać nogę do swojego ziomeczka i pomarzyć o niebieskich migdałach. Owym ziomeczkiem był Eric Clapton, który bez wahania udostępnił George'owi swój ogród. Nasz Żuczek był tak szczęśliwy ze swojej decyzji o ucieczce, że napisał utwór, który najlepiej na świecie opisuje uczucie ulgi z tego, że jakiś mozolny okres w naszym życiu się skończył i wreszcie zostajemy zasłużenie za niego nagrodzeni takim właśnie metaforycznym (lub dosłownym) słoneczkiem. W końcu nadszedł bowiem czas oczyszczenia, wyjmowania mchu spod okien, mycia szyb i wietrzenia domów – wiosna!
Zresztą, co ja się tu rozwodzę, skoro żadne słowa nie wytłumaczą sedna tego utworu tak dobrze, jak teledysk. Nawet największy sceptyk dorabiania teledysków po kilkudziesięciu latach od wydania danej piosenki przyzna, że w tym przypadku lepiej się tego nie dało zrobić. Rany, te przepiękne ujęcia instrumentów powoli oświetlanych różową łuną po prostu trafiają w sam środek. Idealnie. Jackpot! Sam koncept jest genialny i nie przesadzono tu w żadną stronę – nie próbowano jakoś „wkleić" zespołu do miejsca akcji, a zamiast tego posłużono się cieniami muzyków, animacja 2D nigdy się nie zestarzeje, no i słońce złożone z fotografii to po prostu perfekcja. Teledysk w piękny sposób przekazuje widzom, że wprawdzie fizycznie The Beatles już nie ma, ale dzięki wspomnieniom wciąż żyją w naszych głowach. Żuczki byłyby dumne.
A teraz chusteczki w dłoń i na trzy machamy ile wlezie! Raz... Dwa... Trzy!
*lekki wiaterek przewraca wirtualną stronę tego dzieła, skutecznie je zamykając*
Posłowie
Dziś jest 31 grudnia 2021 roku. Za parę minut zacznie się kolejny rok, oby lepszy od poprzedniego, a ja właśnie opublikowałam ostatni rozdział Gdzieś to już słyszałem!. W związku z tym mogę powiedzieć, że ponad 2 lata zajęło mi skończenie... tfu! Napisanie 200 rozdziałów tej listy, co jest chyba jakimś osiągnięciem. Z częstotliwością było różnie, wiem. Zwykle pisałam codziennie, ale zdarzało się że wlatywały po 3 utwory na dobę, albo po 3 na miesiąc. Albo... okrągłe zero na 3 miesiące (wybaczcie). W każdym razie dotrwałam! Było fajnie.
Z początku chciałam po prostu pokazać ludziom wszystkie utwory, które są znane z melodii, ale nierozpoznawalne po tytule, a które skrupulatnie zbierałam od kilku lat. Jednak w tym samym momencie jednogłośnie stwierdziłam, że nie idzie tak wrzucić 200 linków do piosenek w książkę i fajrant. O nie, psychicznie nie zniosłabym takiej niedoróbki! Tak więc jedynym wyjściem z tej sytuacji było ruszenie głową i pisanie choćby tych 10 zdań do każdego utworu, bo przecież ludzie i tak mają gdzieś pisaninę i przychodzą tylko, aby wysłuchać parę sekund piosenki, stwierdzić, że owszem, znają to i sobie pójść. Planowe 10 zdań okazało się jednak ponad moje umiejętności, gdyż tylko geniusze potrafią tak idealnie kondensować swoje myśli. I oto mamy obraz tej książki: jakieś mało znaczące wywody o różnych piosenkach.
Tym bardziej podziwiam, że to czytacie! Naprawdę, miło mi i polecam się na przyszłość. Dziękuję szczególnie -JustMeAT- oraz CiotkaHisteria za wytrwałość i wszystkie komentarze. W ogóle, wszyscy jesteście w pytę!
I doskonale zdaję sobie sprawę, nie wszystkie rozdziały były dobre, nie wszystkie miały niewymuszoną puentę, nie wszystkie miały sens istnienia. Może rozwiązaniem byłoby pisanie o jednym utworze tygodniowo, ale za to tak porządnie, z pomysłem? Jest tyle wątpliwości, co do stylu, jak pisać... Dlatego mam jedną prośbę – jeśli możecie, napiszcie mi tutaj, czy któryś, a jeśli tak, to który, rozdział szczególnie zapadł Wam w pamięć i dlaczego. Będę wdzięczna.
A pytam o to dlatego, że to nie koniec. Mam materiału na jeszcze 3 takie książki, luźną ręką! Więc dzisiaj nie mówię jeszcze „Żegnajcie!", a „Do następnego razu!".
CZYTASZ
Gdzieś to już słyszałem!
Ficción históricaOto zbiór piosenek, które gdzieś na pewno słyszałeś, ale zapomniałeś o ich istnieniu. Teraz masz okazję, by sobie je przypomnieć! Wszystkie utwory skrzętnie zbierałam latami t̶y̶l̶k̶o̶ ̶d̶l̶a̶ ̶s̶i̶e̶b̶i̶e̶ specjalnie po to, żeby się nimi podzielić...