Harry'ego oślepiały światła.
Najpierw zielone płomienie kominka, w które wszedł pod przymusem kogoś, kto wskoczył w nie razem z nim. Potem dziesiątki lamp, żyrandoli i świec zbyt jasno oświetlających główną salę Ministerstwa Magii. Co w ogóle tu robił?
Błyski fleszy aparatów dziennikarzy Proroka Codziennego, którzy przechodząc tylko przypadkiem, natrafili na Harry'ego Pottera prowadzonego w jakimś kierunku przez aurora. Ten drugi w ręku trzymał dwie różdżki - swoją i jego, odebraną mu.
Ciągle czuł na sobie przelotne szarpnięcia, dotyk czyichś palców na ramionach i plecach. Ciągle ktoś próbował go zatrzymać, poprosić o słowo wyjaśnienia. Ale otaczający go tłum był taki, że nie rozpoznał ani jednej twarzy.
Szukał tylko Rona, chociaż będąc nieustannie, twardo przytrzymywanym przez kogoś, kto teraz prowadził go w stronę wind, nie było to takie proste. Słyszał, jak Ron próbuje coś powiedzieć, może wymusić na swoim współpracowniku zwolnienie silnego uścisku na ramieniu Harry'ego. A może przeciwnie, może powtarzał mu, żeby trzymał go mocniej.
Czuł się tak ogłupiały, że tylko posłusznie szedł, gdzie mu kazano.
Ale nie podobał mu się kierunek, w którym zmierzali. Przestał liczyć już na Rona, który zdradził go po tak wielu latach wzajemnego wyciągania do siebie pomocnej ręki. Weszli do mniejszej sali - z niej nie wychodził już żaden inny korytarz, nie było żadnego innego wyjścia prócz kilku zdobionych wind.
Gdyby tak nagle odskoczyć na bok, wyszarpnąć ramię spod tego okropnego uścisku, wślizgnąć się do tej windy, która była już prawie pełna, ale która miała zamknąć się dopiero za parę sekund. Może udałoby mu się zniknąć w niej, odgrodzić się od Rona i tego drugiego czarodzieja złotą kratą windy. Potem na pewno wymyśliłby, co robić dalej. Byle tylko uciec stąd.
Byli ze dwa kroki od jedynej pustej windy. Odwrócił się gwałtownie, korzystając z tego, że przytrzymywano tylko jego lewę ramię. Ale nie udało mu się wyrwać - auror był silniejszy, może zareagował szybciej, niż się Harry spodziewał, a może to on był zbyt słaby. A może zawinił tym, że na zgubny ułamek sekundy zawiesił wzrok na bladej jak czysty pergamin twarzy Dracona, który szedł przy Ronie.
On też tu był? Dlaczego nic nie mówił?
Syknął z bólu, gdy czarodziej złapał oba jego ramiona, a on sam skończył przyciśnięty do jednej ze ścian windy, która wkrótce ruszyła w dół. W doskonale gładkim, czarnym wyłożeniu windy widział własne odbicie - przekrzywione okulary, zaczerwienione policzki, opadające na twarz włosy w nieładzie, niemal zasłaniające oczy błyszczące iskierkami nowo rozpalonej złości.
- Zostaw - warknął, czując, jak ten widok go otrzeźwia. Szarpnął się raz, drugi, tak mocno, jak tylko mógł. - To nie ja, do cholery! Szukacie kogoś innego!
Poczuł z tyłu ramienia dotyk kogoś innego, kto chyba próbował go tym uspokoić.
- Ron - powiedział, rozpoznając w gładkiej ścianie jego zniekształcone odbicie. - Ty musisz mi uwierzyć! Przecież mnie znasz! Zwariowałeś?!
- Harry, uspokój się - poprosił, ignorując jego słowa. Mimo wszystko jego ton dla Harry'ego zabrzmiał jakoś zbyt stanowczo, żeby mógł uwierzyć, że Ron chce mu pomóc. Kolejny raz odepchnął się od ściany, żeby jakoś się wyrwać. - Nie pomagasz sobie w ten sposób.
Dlaczego Draco nie próbował przekonać ich, że się mylą?
- Nadal jesteś co do niego taki pewien? - usłyszał za sobą trochę zdyszany głos aurora, któremu z pomocą Rona udawało się stłumić każdy wysiłek Harry'ego. Harry był pewien, że pytanie skierowane było do Rona, chociaż na odpowiedź raczej nikt nie czekał. - To bez sensu - dodał poirytowany, bo Harry nie miał zamiaru dać za wygraną. Nie był przestępcą, żeby poddawać się komukolwiek! Szarpał się w każdą stronę, ile tylko miał sił. Winda stanęła. - Idziemy.
CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...