30.

343 30 7
                                    

Azkaban był czworokątnym budynkiem,  za równo pnącym się wysoko pod niebo, jak i głęboko pod morze, na którym go wybudowano. Choć, stare, ostre skały pod jego murami, nigdy nie wygładzone przez gwałtowne, wiecznie rozbijające się o nie szare fale, w których od wieków nie zanurzył się ani jeden złocisty promień - już to odciągało od nazywania Azkabanu budynkiem, a raczej jakimś jego widmem, które istnieje tylko, gdy patrzy się na nie z daleka, ale jak każdy koszmarny sen znika, kiedy chce się podejść do niego bliżej.

Zresztą, kto do takiego miejsca chciałby się zbliżyć.

Nad Azkabanem, niesławnym wśród brytyjskich czarodziejów więzieniem, nigdy nie rozchodziły się chmury. Wokół zawsze było zimno, nieważne, czy to lipiec, czy grudzień, i zdawało się, że stare, kamiene ściany całe już tym chłodem przesiąkły.

Co prawda, czasem ponurych chmur było mniej, czasem niebo przysłaniały całkowicie, więc raz Azkaban otaczała większa ciemność, innym razem bywało po prostu szaro, ale przejrzyście. I tak nie zmieniało to tego, że do licznych cel o niewielkich okienkach, pomijając oczywiście te poniżej poziomu morza, tylko niewielki procent z już i tak słabego światła docierało.

Nawet jak na Wielką Brytanię, często padało, wcale nie rzadko murami Azkabanu, niby tak potężnymi, poruszały błyskawice. Tylko one raz na jakiś czas dawały skazańcom porządną dawkę światła - ale kto cieszyłby się z takiego jego rodzaju?

Inną też okropną cechą Azkabanu było to, jak był przewrotny. Niby komuś, kto znalazł się już w środku, wydawał się tak wytrzymały, niewzruszony na tej lodowatej, kamiennej wysepce wśród skał, że nic nie zdoła go zniszczyć ani nawet niepowołane przedrzeć się do środka. Ale z kolei, kiedy na palcach wyglądnęło się przez zamknięte kratami okienko i spojrzało na szalejące w dole morze, można się było poczuć jak na bardzo starym, lichym, dziurawym już okręcie, który razem ze swoją załogą zaraz pójdzie na dno.

To bardzo szybko odwodziło więźniów od wyglądania na przestrzeń, i tak zwykle ograniczoną zewsząd nieprzeniknioną mgłą, poza swoją celą - i tak prędzej czy później każdy z nich zapominał o słońcu i jego gorącym dotyku spływającym po skórze.

Wysokość Azkabanu nie wynikała też z niczego i pozwalała na pewną segregację skazańców - jakkolwiek by to nie brzmiało, bo tak czy inaczej z tymi ludźmi niezbyt się tam liczono. Ci, których wina nie była pewna, albo którzy na swój wyrok dopiero czekali, przebywali na wyższych poziomach. Tacy byli zwykle zbyt przerażeni, żeby o jakichkolwiek sztuczkach czy ucieczkach w ogóle myśleć, więc tam niezbyt też mocno byli pilnowani - nawet mimo niedokładnie odbudowanego fragmentu sklepienia, w którym kilka lat temu podczas ucieczki śmierciożerców Lorda Voldemorta powstała spora dziura.

Te właśnie poziomy niedawno zyskały nowego czarodzieja, co to znalazł się tu, jak twierdził, niesłusznie.

Niżej, piętro nad i pod wejściem do Azkabanu, gdzie w jako jedynym miejscu nie było ani jednej celi, byli już ci, co choć wyrok już mieli, to albo niezbyt długi, albo sami nie byli aż tak niebezpieczni.

Co poziom niżej, lepiej było już się samotnie nie zapuszczać i to odnosiło się nawet strażników. Tam kończyli ci z dożywociem za użycie Zaklęć Niewybaczalnych, czy tacy, co to już rozum zupełnie postradali, bo w Azkabanie trudno o to nie było - nikt wyżej nie miał ochoty słuchać ich krzyków. Nawet jeśli one i tak nieustannie nosiły się po całym więzieniu, odbijając się od każdej pustej ściany, wypełniając każdy umysł, i w nim czyniąc spustoszenie.

Tylko na strażnikach, o wiecznie kamiennych twarzach, ale groźnych oczach i czujnych ruchach, zdawało się to nie robić już wrażenia. Jakby te wrzaski było tylko odległym, niedotyczącym ich szumem drzew, na który nic nie mogą poradzić.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz