Draco nie spodziewał się, że problem od razu zniknie, ale nie był przygotowany na to, że będzie tylko gorzej. Miał wrażenie, że kiedy ostatnio tłumaczył Harry'emu, jak głupie są jego próby trzymania go z dala od Azkabanu, on nie usłyszał ani jednego jego słowa. Albo, co gorsza, tak szybko zapomniał o wszystkim, czym Draco próbował go uspokoić.
Już następnego wieczoru Harry patrzył na niego nieprzekonany, ale nic nie mówił. Naprawdę uwziął się dopiero, kiedy parę dni później coś rzuciło mu się w oczy.
- Płakałeś - stwierdził, kiedy Draco ledwo zdążył sowim zwyczajem usiąść obok. Blondyn odwrócił od niego twarz, nie chcąc, żeby Harry dłużej się mu przypatrywał.
- Nie.
Draco zaraz po tym, jak usłyszał ciche westchnienie, poczuł chłodną dłoń przy policzku. Nie drgnął nawet na to, bo tutaj takie tylko słabe zimno wydawało mu się czymś nawet ciepłym, i niezbyt zadowolony pozwolił Harry'emu obrócić się z powrotem w jego stronę.
- Widzę, jak wyglądasz.
- Nie winię cię. Tu jest dość słabe światło - sarknął, zanim dodał z uwagi na powagę w oczach i zaciśnięte lekko usta Harry'ego: - Po prostu nie zmrużyłem oka przez całą noc. Nie płakałem.
- Wiele nocy, chciałeś powiedzieć - poprawił go. Draco uznał odpowiadanie za zupełnie bezsensowne. Potter miał rację, której nie chciał głośno mu przyznawać.
W każdym razie od tej chwili każdy dreszcz na ciele, każde nerwowe drgnienie czy gwałtowne obejrzenie się za siebie, każde wystraszone wstrzymanie oddechu Dracona było Harry'ego cichym Mówiłem ci.
A Malfoy nic nie mógł poradzić na to, że reagował na każdy głośniejszy szum, nagły powiew chłodu tak a nie inaczej. Harry co prawda wcale nie był lepszy, ale tłumaczył to w jeden sposób:
- Ja muszę tu być. Ty nie.
- Ja chcę tu być. Nie poświęcaj się na nic.
To raczej był pierwszy raz, kiedy mury Azkabanu usłyszały, że ktoś chce codziennie się w nich znaleźć - albo one trochę się ociepliły, albo to tylko Harry'ego otoczyło wtedy śmieszne ciepło.
Nawet jeśli wiedział, że to, co czuł Draco, to z chęcią pewnie niewiele miało wspólnego, a robił to wyłącznie ze względu na niego i powiedział tak tylko dla zasady, to wciąż okropnie dobrze było myśleć, że nawet w takim miejscu kogoś ma.
Rzecz w tym, że... może sama myśl powinna mu wystarczyć.
Ale tak lubił na niego patrzeć.
Był tak piękny. Tak bliski perfekcji - a w oczach Harry'ego to może właśnie on ją stanowił.
Ale nie potrafił już utrzymać spojrzenia na nim. Na jego zmęczonej twarzy. Bladej ze strachu skórze.
To było jego winą.
Czuł się tak cholernie winny za to, że obaj tu wylądowali. Za to, że wciąż nie potrafił się zmusić, żeby pozbawić się ostatniej iskierki ciepła w piersi i stanowczo kazać Draconowi wyjść i już nigdy więcej tu nie przychodzić.
On był ważniejszy niż wszystko, co działo się tutaj, wewnątrz Azkabanu. Powinien się wycofać, kiedy Harry tak cholernie się o niego bał. A on sam... przecież poradzi sobie. Musi.
Ale Draco zbywał go za każdym razem, uparty tak samo jak wszystkie obawy Harry'ego:
- Myślisz, że na zewnątrz będę spokojniejszy?
Czasem nawet i Harry pod wpływem jego przekonywań czuł, że przegapił chwilę, w której wszystkich zaczął obarczać swoją sprawą zdecydowanie bardziej, niż powinien.

CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...