12.

468 37 27
                                    

Po ulicach rozniosły się głuche dzwony, wypłynąłwszy z pobliskiego kościoła, obijając się o ściany mieszkań i przez uchylone okna wpadając do niektórych wnętrz.

Był późny wieczór, sądząc po ilości ich uderzeń.

Albo ranek. Merlin wie. Dracona obchodziło to tak niewiele jak to, czym napełni kolejny kieliszek.

Nieważne. Istotne było to, że te przeklęte, tępe uderzenia dawały mu poczucie, jakby to jego głowa nagle stała się miedziania i ciężka równie jak kościelny dzwon. Złote promienie, które dostały się do środka przez szybę i po których powoli wywnioskował, że jednak jest wcześnie, drażniły go nawet przez zamknięte powieki. Nie miał siły otworzyć oczu, bo czuł, że gdyby to zrobił, to albo on by zemdlał, albo to wszystko wokół zakręciło się i zgodnie runęło. Przeklinał tylko pod nosem te głuche odgłosy.

Kiedy słabo podnosił dłonie do twarzy, czuł się tak, jakby ktoś rozbił mu na głowie butelkę. Albo i dwie. Albo tyle, iloma wczoraj próbował się ratować od natrętnych pytań i myśli.

Sięgnął gdzieś w bok, szukając kolejnej, jakiekolwiek, ale tylko żeby znowu odpłynąć i pozbyć się uczucia wirowania wszystkiego wokół, od czego robiło mu się już niedobrze.

Wtedy istotne stało się również to, dlaczego na stoliku przed nim nie stała ani jedna butelka, pusta czy pełna. Jakoś miał pewne podstawy wątpić, żeby chwilę przed tym, jak stracił świadomość, postanowił wspaniałomyślnie wszystko posprzątać. Nawet on nie był tak szurnięty na punkcie porządku.

- Przeklęty Potter.

Nawet jeśli nie miał żadnej pewności, że to on zabrał wszystko "dla jego dobra".

Chwilę wpatrywał się tępo przed siebie, zanim w ogóle wyłapał, że na stoliku leży tylko jedna, mała buteleczka. Szczelnie zamknięta korkiem, z wyżłobieniami i wypukleniami tworzącymi regularne wzroki, kiedy wziął ją do ręki. Po bliższym przyjrzeniu się zauważył, że była oznaczona karteczką, na której rozpoznał własne pismo.

Przeklęty panoszył się jeszcze po jego składziku i okradał zapasy.

Jeśli Potter myślał, że Draco mu za tą bezczelność podziękuje, to mylił się gorzej niż jego drodzy uczniowie w wypracowaniach.

Gdyby jednak był głupi i zachował się jak puszący się swoją dumą Gryfon, to zrobiłby Potterowi na złość, eliksiru, na ból głowy, jak się domyślał, by nie tknął, a potem jeszcze specjalnie wpadł na dziennikarzy z Proroka, żeby ogłosili wszem i wobec, jak genialnie sobie bez niego poradził.

Ale jako Ślizgon umiał skorzystać z pomocy, niezależnie od kogo pochodziła. Szczególnie, że ten ktoś nie wymagał za to zapłaty.

Eliksir smakował niegorzej niż Szkiele-Wzro. Draco mógł pochwalić się za prawidłowe jego uwarzenie, kiedy po paru sekundach rozluźnił się i na krótką chwilę wpadł w jakiś błogi spokój, gdy szumienie w głowie ustało.

Chwilę później, już przy zupełnie czystym umyśle, ogarnęła go niejasna frustracja - bardzo czegoś chciał, chociaż nie wiedział nawet czego i mógł powiedzieć jedynie, że tego nie ma i nie może. Gorsze było już tylko to, że wbrew jego przyzwyczajeniom wokół nie było nikogo, do kogo mógłby się z tym zwrócić.

Przeklęty Potter.

Potrzebował go.

Ale jeśli nie był pierwszy, nie chciał być żadnym kolejnym. W żadnej kwestii, a szczególnie nie w kolejce do jego miłości.

****

Harry czuł się fatalnie głupio, kolejny dzień siedząc przyjaciołom na głowie. Przynajmniej czułby się, gdyby myślami faktycznie był w niedużym domu, którego największą częścią była chyba biblioteka, po nocnej ulewie otoczonym mnóstwem kałuż, teraz srebrzystych od odbijającego się w nich rannego słonecznego blasku.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz