14.

552 39 15
                                        

Kuchnia w Norze nigdy nie należała do cichych. Jeśli nawet nie podzwaniały w niej wesoło odkładane na stół szklanki, sztućce nie brzęczały przy obiedzie, stół nie trzeszczał od nadmiernej ilości potraw, a głośne rozmowy nie odbijały się od ścian, to sama Molly była w stanie sprostać zadaniu wypełnienia czymś ciszy. Dokładnie tak jak teraz.

Szmatka zawzięcie, chociaż już zupełnie niepotrzebnie tarła wciąż o ten sam talerz, druty głośno uderzały o siebie, tworząc jakiś wyjątkowo krzywy wzorek, nad którym już nikt nie panował, szklanki śmigały po całej kuchni, nie mogąc trafić do właściwych półek i jednej udało się już nawet rozbić, widelec walczył gdzieś z talerzem o miejsce w szufladzie, wywołując okropnie niemiłe dla ucha zgrzyty.

Atmosfera była bardziej gęsta od samo-mieszającego się sosu do kaczki, która była już na granicy przypalenia, co było dość niewiarygodne, biorąc pod uwagę, że w pomieszczeniu była tylko jedna osoba.

Molly Weasley nie pamiętała, żeby kiedykolwiek była tak roztargniona i nie umiała zapanować nad własnym domem.
Była tak zdenerwowana, że pieczenie i gotowanie, które zwykle sprawiały jej radość, bo dawały poczucie, że niedługo zbiorą się goście, przychodziło jej z niemałym trudem.

Gdyby nie wiedziała, że przez to poczuje się jeszcze beznadziejniej, a przede wszystkim - gdyby na lunch nie była zaproszona również Hermiona z jej WESZ, poprosiłaby może o pomoc skrzata domowego.

W końcu na przykrytym kraciastym obrusem, doświadczonym już w wielu obiadch stole wylądowały paszteciki dyniowe i kanapki - po przejściu wnikliwego sortowania, bo w wyniku działań i zaklęć skupionej na czymś zupełnie innym pani Weasley niektóre paszteciki były wypchane pomidorami i sałatą, a niektóre kanapki obtoczone w dyni.

Parę innych talerzy z cichym brzękiem wylądowało jeszcze na stole, kiedy od szklanej tarczy zegara odbiło się zielone światło, rozległ się charakterystyczny dziwek płomieni, a Molly gwałtownie się odwróciła, sprawiając jednocześnie, że nóż, którym kroiła ciasto, przeleciał parę cali i wbił się w stos serwetek.

- Harry? - zawołała głosem pełnym nadziei, ale jeszcze bardziej zmartwionym, wychylając się do tyłu, aby lepiej widzieć kominek. Tylko ona wiedziała, jak dręczyły ją ostatnio myśli o swoim przyszywanym synu.

- Jasne, mamo, my też się cieszymy, że cię widzimy - rozległ się jednak głos Rona, w którym mimo wszystko nie było ani trochę złośliwości. Spojrzał tylko zatroskany o panią Weasley na Hermionę, której podał rękę, kiedy wyskoczyła z kominka.

- Och, nie wygłupiaj się, Ron - ucięła rozczarowana, bo uważała, że po ponad czterech tygodniach Harry mógłby w końcu pojawić się chociaż na parę minut. Miała tyle pytań, na które tylko on umiałby dostatecznie odpowiedzieć. Przecież to podłe, wyprawiać takie rzeczy, a potem nawet nie pokazać się na oczy ani nic nie wytłumaczyć! - Co go znowu zatrzymało?

Hermiona rzuciła ostatnie spojrzenie Ronowi, po czym wzruszyła bezradnie ramionami i ruszyła do kuchni z cichym Dzień dobry.

- Wyszedł parę godzin temu - odparł w tym czasie Ron. Pani Weasley zatrzymała ręce w połowie drogi do fartucha, w który zamierzała się wytrzeć, i spojrzała na nich wielkimi oczami.

- I jeszcze nie wrócił? - zaniepokoiła się. - I nie powiedzieliście mu o lunchu?

W gruncie rzeczy, jak na to patrzyli, to to był bardziej jakiś przedwczesny obiad niżeli lekki posiłek, jakim zwykle był lunch, ale Ron przecież nie narzekał, toteż się nie odezwał.

- Przecież na pewno jesteście głodni! - usprawiedliwiła się Molly trochę zbyt histerycznym tonem, widząc ich spojrzenia. - A Harry przez ten cały stres musiał na pewno stracić na wadze! Jak dalej tak pójdzie...

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz