Harry wypadł z kominka, oglądając się jeszcze za siebie, jakby przez chmurę popiołu chciał rzucić Hermionie ostatnie niedowierzające spojrzenie.
Wciąż jeszcze opanowywał drżenie ciała wywołane jakimś niejasnym, kłującym chłodem w piersi, kiedy przeszedł przez puste pomieszczenie, półświadomie zaczynając szukać Dracona.
- Tu jesteś - rzucił chłodniej, niżeli by chciał, kiedy w końcu znalazł go na piętrze. Mimo wszystko, odczuł niewielką ulgę, uświadamiając sobie, że między nimi nie stoi już Wizengamot, więc potrząsnął głową w niemym Wybacz. Może przez to nie zauważył, jak Draco drgnął. Ale kiedy przez chwilę milczał, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć, kiedy znowu zostali sami, Harry'emu ciężko było nie zwrócić uwagi na to, że dziwnie się zachowywał. Stał tak sztywno i nienaturalnie, jakby nie chciał odejść, ale przysunąć się nie był w stanie.
- Gdzie byłeś? - zapytał wreszcie tonem, którego Harry, mimo że znał go tyle lat, nie potrafił zinterpretować. - Mało ci problemów? Musisz jeszcze szwędać się po Ministerstwie i szukać kłopotów?
Harry w progu oparł się o framugę drzwi.
- Pokłóciłem się z Hermioną - mruknął ponuro.
- Nie stanęła po twojej stronie? To twoja przyjaciółka.
I kiedy Harry na niego zerknął, miał wrażenie, że na jego bledszej niż zwykle twarzy odbił się cień ulgi - jakby poczuł się lepiej, że nie on jeden ma co do Harry'ego pewne wątpliwości.
- Nie - odparł powoli Harry, ale chyba zbyt długo mu się przypatrywał, bo Draco nagle odwrócił wzrok i zainteresował się świecą delikatnie kołyszącą się przy przeciwległej do niego ścianie. - Teraz to szanowna pani minister, której świat kończy się na prawach i regulaminach. Ma gdzieś, co do niej mówię!
Harry w nerwach przeszedł się w kółko po pokoju, ale Draco już przy pierwszym jego ruchu bez namysłu oparł się o parapet, odsuwając się od niego o jeszcze parę cali.
- Jak... Jak mogą mi nie wierzyć? Jak Hermiona może mi nie wierzyć?
- Jak mogłeś pokłócić się z Granger? - rzucił w odpowiedzi Draco, nie patrząc na niego, ale nie umiejąc się zmusić do siedzenia cicho. Nie miał pojęcia, czy bardziej się o los Pottera troszczył, czy bał. - Akurat teraz?
- O co ci chodzi?
- O to, że ona jest ministrem, kretynie! Jest jedyną osobą, która może cię z tego wyciągnąć! Więc wracaj tam i ją przeproś!
- Mowy nie ma! - żachnął się Harry. - Mam gdzieś jej pomoc, tak jak ona ma gdzieś, że przyjaźnimy się od lat!
- Potter, nie krzycz - syknął Draco, poirytowany jego i swoim własnym zachowaniem. Zacisnął pięści, wciąż wbijając wzrok w podłogę. - To nie czas unosić się dumą. Chcesz skończyć w Azkabanie? Nie, zamknij się, jeśli masz zamiar powiedzieć, że cię to nie obchodzi. Wiem, że obchodzi cię i to nawet bardzo. Wiesz, jaki jest wyrok za użycie Zaklęcia Niewybaczalnego? Dożywocie, Potter. Nie wyjdziesz stamtąd, jeśli raz tam wejdziesz. Zamkną cię w celi z innymi. Część z nich sam przymknąłeś. Wiesz, jakie zrobią ci tam piekło? Tam za strażników robią dementorzy. Boisz się ich, Potter, piekielnie się ich boisz i nie mów, że nie. Każdy prędzej czy później wariuje w Azkabanie, a ty zrobisz to w parę dni. Naprawdę chcesz poczuć, jak przed śmiercią ogarnia cię chłód tak przenikliwy, że powietrze gęstnieje ci w płucach, nie możesz oddychać, a ty nie pamiętasz już, jak jest poza murami więzienia, nie potrafisz się uśmiechać, bo nie jesteś w stanie przywołać ani jednej chwili w całym swoim życiu, kiedy to robiłeś, czujesz się tak, jakbyś nigdy nie doznał niczego, co dałoby ci chociaż najmniejszą chęć przeżycia? Naprawdę chcesz oddać dementorom wszystkie wspomnienia, czuć się tak samotny, jakbyś nigdy w życiu poza nimi nie spotkał żadnej żywej istoty, a potem tylko słyszeć ich coraz głośniejszy śmiech, zanim poczujesz, jak ich lodowate dłonie wbijają ci się w szyję tak, że nie jesteś w stanie już nawet krzyczeć, zanim z przerażenia...

CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...