IV

164 10 1
                                    

*

Harry nie mógł się ruszyć, utknął pod swoją peleryną niewidką na Wieży Astronomicznej i rozumiał już, dlaczego Draco prosił go o spotkanie w innej części zamku. Rozumiał już wszystko, kiedy bezsilnie słuchał, jak ten Ślizgon przyznaje się przed pozbawionym różdżki Dumbledorem do nieumyślnego przeklęcia Katy, przypadkowego otrucia Rona, kiedy tak naprawdę chciał dostać się do dyrektora.

I nie wiedział, co ma myśleć, kiedy jednocześnie chciał mówić sobie, że Draco musi, że wcale nie chce, że jest zdolny podnieść przeciw Dumbledore'owi różdżkę, ale nie jej użyć - i jednocześnie czuł się oszukany, że Ślizgon o niczym mu nie powiedział, że za jego plecami kontynuował coś takiego, zamiast po prostu poprosić o pomoc.

I Harry poczuł nagle, że może się ruszać, że zaklęcie Dumbledore'a przestało działać. I wiedział, że dyrektor daje mu wybór. Może wyjść spod niewidki, spróbować pomóc ukochanemu, spanikowanemu chłopakowi - ale może też zostać bezpiecznie ukryty pod peleryną niewidką, nie mieszając się dłużej do tego. I Dumbledore chyba wiedział, tak samo jak nie zastanawiał się Harry, co zrobi.

Gryfon niedbałym, szybkim ruchem zrzucił z siebie pelerynę niewidkę i w dwa kroki natychmiast stanął między dyrektorem a Draconem, który przeraził się jeszcze bardziej na jego widok i drgnął na całym ciele. Ręka, w której trzymał różdżkę, mu zadrżała, bo kiedy zaczął mierzyć w Harry'ego, odruch bardzo mocno kazał mu ją opuścić.

- To planowałeś na jego rozkaz?! Przez cały ten czas?! Dlaczego mi nie powiedziałeś? Opamiętaj się, Draco!

- Nie mogę! - odkrzyknął, z zimna, ze strachu ledwie mogąc otworzyć drżące usta. - Za wiele już zrobiłem, to za daleko już zaszło! Odsuń się, Potter! Tobie nie chcę zrobić krzywdy - dodał i głos mu się złamał. - Nie chcę musieć.

- Nie musisz! Nie jesteś mordercą! - powtórzył po Dumbledorze, który, niezauważany przez nich, patrzył teraz na nich ze szczególnie głęboką uwagą. Wycieńczone błękitne oczy błysnęły mu żalem, ale i większym spokojem. Patrzył, jak Harry robi krok w stronę Dracona, jak on znów podrywa wyżej różdżkę, a Gryfon wyciąga przed siebie rękę. - Nie pozwolę ci go skrzywdzić. Daj mi rękę, Draco. Oddaj różdżkę. Bo nie będę z tobą walczył. Ja zajmę się resztą. Dumbledore się zajmie! Przysięgam! Nie musisz już bać się Voldemorta! Nie ma czasu, Draco!

Harry stał niemal na końcu jego różdżki, samemu nie mając w rękach własnej, ale nie bał się tego, wierząc, że jest w stanie i jego stąd zabrać, i jak najszybciej pomóc Dumbledore'owi. Musiał być.

- Jesteś głupi, Potter - odpowiedział, nie umiejąc już mówić tak głośno, jak wcześniej. Czuł, że gdyby znów krzyknął, to po prostu by się rozpłakał, a tego po prostu nie było mu wolno. Więc tylko zdesperowane szklane oczy skrzyły mu się nad szkarłatnymi policzkami. - I tej nocy nie powinno cię tu być. Prosiłem cię. Dlaczego ty nigdy nie słuchasz?

- Zaufałem ci - odpowiedział powoli, nie spuszczając z niego oczu, chcąc chociaż w ten sposób uspokoić trochę jego myśli i trafić do nich. Dumbledore przechylił lekko głowę, patrząc na nich jak przez mgłę czegoś, co teraz starym wspomnieniem odgrywało się w jego własnej głowie, z może nawet pewnym rodzajem ciepła w oczach. - A ty tego nie wykorzystasz, Draco. Ja ci pomogę. Przy Dumbledorze będziesz bezpieczny. Nie skrzywdzisz go, bo nie skrzywdzisz mnie.

- Odsuń się, Harry - powtórzył słabiej nawet niż do tej pory, bliski upadnięcia w miejscu, w którym jeszcze stał. - Proszę.

- Posłuchaj Dumbledore'a, Draco - poprosił, z każdym zdaniem mówiąc coraz ciszej, bo czuł, że Ślizgon coraz bardziej mimowolnie chce słuchać. - I zaufaj mi. Ja zrobię wszystko, żeby cię z tego wyciągnąć. Nie jesteś zabójcą.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz