Harry w pierwszym odruchu chciał opowiedzieć o wszystkim Ronowi i Hermionie. Ale nie chciał też znów zwalać im się na głowy, więc skończyło się tak, że bezmyślnie chodził po ulicach kilka godzin. I dopiero, kiedy się ściemniło, zapukał do ich drzwi.
Wtedy też właśnie przypomniał sobie, że wcześniej miał się z nimi zobaczyć, o czym zupełnie zapomniał.
Hermiona wpuściła go do środka od razu, ale przy badawczym spojrzeniu i pytaniu, czy wszystko w porządku.
Harry mógłby powiedzieć, że tak, że wszystko wreszcie jest w jak najlepszym porządku. Kiedy później godzinami o tym myślał, co minutę przypominał sobie jakieś ostatnie zachowanie czy słowo Dracona, którego wtedy nie rozumiał, ale teraz składało się w jasną całość.Teraz też zamyślił się o tym tak, że w ogóle Hermionie nie odpowiedział.
Nie był już tak wściekły, jak kiedy opuścił własne mieszkanie. Te kilka godzin błądzenia bez celu między znajomymi i nieznajomymi budynkami i uliczkami, w zimny dzień, kurtkę wciąż ściskając tylko w dłoni, dało mu dosłownie ochłonąć i zostawiło w stanie gorączkowego rozdrażnienia, ale na podstawie z poczucia bycia oszukanym w ogóle, nie z nieopanowanej złości tak po prostu.
W ciepłym mieszkaniu Hermiona bardzo dobrze czuła bijący od niego chłód z zewnątrz, kiedy zamknęła pośpiesznie drzwi i poszła za nim. Nie pytała nawet, bo ciepłe ubranie zobaczyła w jego rękach i domyśliła się, że musiał sporo czasu spędzić na dworze, jakby zapominając, do czego ono w ogóle służy.
Harry nie bardzo skupiał się na tym, czy po takim nerwowym spacerze jest zmęczony, bo może i nie był, ale opadł sztywno na pierwszy lepszy fotel, opierając przedramiona na kolanach.
- Co się stało, Harry? - spytała ostrożnie Hermiona, kiedy usiadła przy nim i przechyliła się, żeby móc spojrzeć mu w oczy, jeśli nawet on patrzył gdzieś przed siebie.
- Przepraszam, że nie przyszedłem - odpowiedział kilka sekund za późno, tak siląc się na normalny ton, że dostał efekt zupełnie przeciwny. Nie przejął się tym. - Wiem, że czekaliście na mnie, ale... coś mnie zatrzymało.
- Nie "nie przyszedłeś", tylko się spóźniłeś - poprawił go Ron, który właśnie pojawił się w pokoju. Harry utkwił w nim na chwilę oczy i zobaczył, jak on spogląda na zegarek, wzrusza ramionami i splata ręce na piersi. - Przecież już jesteś, nie?
- Dzięki - westchnął, zanim zacisnął usta i dłoń na dłoni.
Kiedy wyszedł z domu, nie wiedział, dokąd ma iść. Chociaż może raczej nie wiedział, gdzie mógłby pójść poza tym miejscem.
Nie pytał nawet, czy może zostać tu do rana, bo, jako że była sobota i jutro nikt nigdzie nie musiał się zrywać wcześnie, i tak skończyli rozmawiać dopiero późną nocą. Harry opowiedział im wreszcie o wszystkim, chociaż kiedy o tym mówił, rumienił się z upokorzenia na przemian z samoistnie zaciskającym się z tępego bólu gardłem.
O tym głośno już nie mówił, ale wyliczał sobie ciągle w głowie wszystko, co Draco przez całe ostatnie miesiące dla niego robił, co on brał za czysty dowód niezawodnej wiary blondyna w niego, a co faktycznie było tylko upartą próbą zagłuszenia poczucia winy. I Harry'emu ciężko było zmierzyć, ile z tego, co ostatnio od niego słyszał, było bezinteresownie szczere, a co było tylko wykrętem i prawdą tylko niepełną. Bo znał Dracona i wiedział, że on, jak sam twierdził, nie kłamał - jedynie mówił tylko część tego, co powiedzieć należało, albo ubierał to w ładniejsze słowa i szukał wymówek.
Harry'ego jeszcze nigdy tak ta jego cecha nie przyprawiała o ból głowy. Sam z jakiegoś powodu bardzo nie mógł się też pogodzić z tym, jak Draco nazwał go naiwnym. Był naiwny, bo ufał komuś, kto nigdy go nie zwiódł? I wściekły był na kobietę, która to wszystko zaplanowała.
![](https://img.wattpad.com/cover/299749933-288-k671801.jpg)
CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...