47.

260 23 8
                                        

Hermiona, Ron i Draco byli już niedaleko gabinetu ministra magii, gdzie w ciszy się skierowali. Ron i Hermiona już chwilę temu zaprzestali jakichkolwiek rozmów. Draco miał co prawda zadartą głowę, oczy wbite gdzieś przed czy nad siebie, ale dłonie chował w kieszeniach - i gdzieś z tyłu myśli gorzko zdawał sobie sprawę, że tylko Harry wywnioskowałby po tym, że w jego przypadku tak właśnie wygląda pochmurne spuszczenie głowy.

Chyba brakowało mu na sobie spojrzenia jasnych, chcących go zrozumieć oczu, na które chociaż nie zwracał głośno uwagi, to które przecież zawsze zauważał.

W parę minut znaleźli się już w gabinecie Hermiony, gdzie w niechętnej do siebie ciszy tylko myślami krążyli wokół tego samego, nie dzieląc się jednak nimi ze sobą. Ron stał z założonymi na piersi rękami, mimo że tuż za sobą miał fotel, Hermiona opierała się o swoje biurko, z tej odległości dwóch kroków między nimi trzymając go za rękę. Draco tylko stał pod ścianą, blisko drzwi, nie zwracając na nich uwagi i między myślami, które próbował ułożyć, półświadomie szukał sobie jakiegoś zajęcia. I tylko w różdżce zdawał się je znaleźć, bo jako jedyną miał ją przy sobie. Granger nie powiedziała mu wcześniej, że do Azkabanu w jej towarzystwie wpuszczą go bez większego problemu, toteż wszystko inne zostawił w domu i jedynie ją zabrał w ostatniej chwili.

Tak mu się przynajmniej do tej pory wydawało, bo kiedy najpierw półświadomie, a potem już przytomny, wyrwany z myśli sprawdził wszystkie swoje kieszenie, zorientował się, że są puste. Dotknął obu swoich rękawów, bo i tam zdarzało mu się różdżkę wsunąć, ale nie znalazł jej. Poderwał głowę.

- Cholera.

Ron i Hermiona nie od razu zwrócili na niego uwagę. Dopiero, kiedy Draco zaczął przeszukiwać całe pomieszczenie, a w każdym razie w wiele miejsc zaglądać.

- Co jest, Malfoy? - spytał ze zmarszczonymi brwiami Ron. - Co ty robisz?

Draco zwlekał z odpowiedzią, aż upewnił się, że w tym pokoju nie ma po jego różdżce śladu. Jeszcze raz sięgnął do swoich kieszeni i kiedy absolutnie nic w nich nie wyczuł, poczuł się gorzej, niż jakby nagle stracił obie ręce.

- Nic - zbył go, nie patrząc na żadne z nich, mimo że już i Ron, i Hermiona śledzili dziwnym wzrokiem jego. Odwrócił się gwałtownie, bo w jego głowie złożył się nagle w całość scenariusz, który przyprawił go o szybsze bicie serca. - Nie ruszajcie się stąd i jeśli Granger dostanie sowę, wyślijcie mi Patronusa!

- Jaką znowu sowę? - zawołał za nim Ron, bo Draco szybkim krokiem wyszedł już na korytarz.

- Lepiej dla nas wszystkich, Weasley, żeby żadną!

Draco całą drogę do sali wejściowej Ministerstwa Magii niemal biegł. Coraz więcej i lepiej zgadzało mu się w bardzo prawdopodobnej teorii, którą wysnuł na temat tego, gdzie jest jego różdżka. A odpowiedź jak niemal zawsze była taka sama.

Potter.

Jeśli Draco swojej różdżki nie miał przy sobie, jeśli nie było jej w jedynym pomieszczeniu w Ministerstwie, gdzie z bardzo małym prawdopodobieństwem mógł ją zgubić, i jeśli, czego był niemal zupełnie pewien, nie zostawił jej w domu, znaczyło, że mogła być w tylko jednym miejscu.

W Azkabanie za to były tylko dwie osoby, które mogły ją mieć. Po pierwsze, któryś ze strażników może zabrał mu ją przezornie, a później z jakiegoś powodu nie oddał. Albo też zniknięcie jego różdżki mogło wyjaśniać, dlaczego Harry tak nagle poprosił go bliżej siebie.

Draco dotarł już prawie do rzędu kominków i nagle wydało mu się to bardzo proste. Harry musiał zauważyć, bez zresztą problemu, że tego dnia on, Weasley i Granger mają przy sobie różdżki. Na pewno narzuciło mu to na prędce jako taki plan, a że ani Rona, ani Hermiony nie mógł ot tak poprosić tak blisko siebie - spróbowałby tylko zresztą - to spytał o to niego.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz