Draco przesunął dłoń po pustej pościeli obok, zanim znów zamknął na chwilę oczy.
- Potter, na Merlina...
Ale dziś robił to już zupełnie świadomie, a nie z odruchu. Po dwóch tygodniach wcale nie było mu żal mniej - ale nabrał też pewnej urazy do Harry'ego. Myślał o nim tak wiele, podczas gdy on po prostu go zostawił.
Zazdrościł Harry'emu, że nawet jeśli w obcym, to budził się w miejscu, gdzie nie mógł nikogo wspominać. Sam zapominał, jak to jest spać spokojnie, chociaż nikomu tego nie przyznawał.
Na zewnątrz było jeszcze ciemno i przede wszystkim zimno. Już otwierając oczy nad ranem, jemu wcale nie było cieplej. Nigdy nie zapomni uczucia, jakie towarzyszyło mu, kiedy pierwszy raz, zarumieniony jak nigdy, obudził się u jego boku.
Nigdy nie wyobrażał sobie takiej sytuacji. Żyć bez najmniejszej wzmianki o Harrym w swoim dniu. Nadal sobie nie wyobrażał. Ale tym żył, bez wyobraźni, bez zrozumienia, jak to się stało. Trochę jakby stał pośrodku wody, dobrze się na niej trzymając, ale bez widoku na ziemię z którejkolwiek strony.
Wybitnie nie mając na to ochoty i starannie nie dając tego po sobie poznać, godzinę później, jeszcze przed śniadaniem, był już w Hogwarcie.
- Harry!
Draco momentalnie odwrócił się w stronę tego głosu, ale szybko przekonał się, że złamał swoją sztywną postawę tylko po to, żeby zobaczyć jakieś ucznia, którego nawet nie znał. Merlinie, jakie ktokolwiek inny miał prawo nazywać się Harry?
Wpatrzył się z pełnym zaangażowaniem w jedną z dwóch kolumn po obu stronach wejścia do Wielkiej Sali, żeby uspokoić serce, które niepotrzebnie zabiło szybciej. Śniadanie pojawiło się na pięciu stołach niemal równo z jego wejściem. Jak zwykle rzucił Dzień dobry w stronę profesor McGonagall, zignorował parę podobnych przywitań kierowanych do niego i zajął swoje miejsce przy reszcie nauczycieli. Od tygodnia nie zostawał już na śniadanie w domu, ale przychodził tutaj.
Nie można go było jednak posądzić o zbyt wiele ruchu albo za duże zainteresowanie otoczeniem, przynajmniej dopóki mimowolnie nie usłyszał rozmowy przechodzącej przed stołem profesorów pary uczniów.
- To Harry Potter?
Draco na te magiczne słowa zatrzymał się w pół jakiegokolwiek ruchu i podniósł oczy ponad stół na dwójkę młodych Gryfonów pochylonych nad Prorokiem Codziennym, kiedy szli do swojego stołu.
- Tak!
Na to Draco gorączkowo zapomniał już o wszystkim innym, śledząc tylko wzrokiem powolny krok tych uczniów, jakby nic ważniejszego na świecie nie istniało.
- Mam nadzieję, że Malfoy do niego dołączy. Dopóki nie znaleźliby innego profesora, może odwołaliby nam wszystkie zajęcia z Obrony!
Draco się przestraszył. Nie wiedział dlaczego. I nie dotarło do niego nawet to ewidentne wypychanie go ze szkoły. Nie dotarł do niego też złośliwy sens słów Dołączy do niego, a w głowie zagrała tylko jedna myśl. Czy coś mu się stało? Czy to był dzień, kiedy Harry'ego Pottera opuściło szczęście?
Z uwagi wyłącznie na tłum wokół, dokończył szybko i niedbale swoje śniadanie, zanim wstał i wpatrzony w stół Gryffindoru podszedł do dwójki chłopców, wciąż zaczytanych w Proroku. Stojąc za nimi, położył nagle dłoń na gazecie, a oni dopiero wtedy go zauważyli.
Jeden obejrzał się na stół nauczycieli, jakby obliczając odległości i mierząc, jak głośno mówili, żeby Draco mógł cokolwiek usłyszeć.
- Radziłbym zająć się jedzeniem. Później może nie być okazji, zwłaszcza, że wydaje mi się, że za pół godziny zaczynacie eliksiry z profesorem Snapem. Słyszałem, że macie warzyć Wywar Żywej Śmierci. Smacznego.
CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanficVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...