6.

502 43 13
                                    

Harry bezsilnie zacisnął dłonie w kieszeniach spodni, które nie wiedział nawet, do kogo należały - do Dudleya czy może do Rona. Na pewno nie do niego. Za żadne skarby nie chciał zabrać choć jednej swojej rzeczy z domu jego i Dracona, bo Merlin jeden wie, jak on to odbierze. Tylko tego mu brakowało, żeby zgraja jego zagorzałych fanów biła się pod ich oknem o wyrzucone przez nie jego ubrania.

Tak samo jak nie chciał sprawić sobie niczego nowego, mimo że Hermiona w ciągu ostatnich kilku dni usilnie próbowała zaciągnąć go na Pokątną. Nie miał do tego głowy i w ogóle o tym nie myślał.

Skręcił w kolejną nieznaną sobie mugolską uliczkę, bo z tej głównej, którą lata temu Hagrid prowadził go do magicznej części Londynu, zboczył już dawno.

Jakieś dwa dni temu podczas rozmowy z Ronem, w trakcie której kolejny raz wałkowali temat wieczoru ponad trzy lata temu spędzonego przez Harry'ego w Dziurawym Kotle, coś w końcu przyszło okularnikowi do głowy.

Nie mógłby nikomu tego przysiąc, ale zaczęło dręczyć go dziwne wrażenie, że prócz swojego imienia, ta dziewczyna powiedziała wtedy coś jeszcze. Prócz szarych oczu, w które tak zachłannie się wtedy wpatrywał i opadającej na nie jasnej grzywki niewiele pamiętał. Długo się nad tym zastanawiał i przypomniał sobie dopiero, kiedy Ron mamrotał pod nosem, czytając krótki list od matki, w którym prócz zaproszenia jego, Harry'ego i Hermiony na kolację, wspominała coś o jakiejś sprawie Artura w Departamencie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli.

Chyba nigdy nie podekscytował się tak na wzmiankę o osobach pozamagicznych.

W końcu do głowy wrócił mu strzępek tamtej nocy i zwykłe ubranie siedzącej naprzeciw dziewczyny, jakie on sam pamiętał z lat, kiedy mieszkał u Dursleyów. Był niemal pewien, że wytłumaczyła to mieszkaniem po niemagicznej części Dziurawego Kotła.

Tyle, że to było wszystko. I mimo że Harry cieszył się, mając chociaż to, właściwie tak ograniczona informacja niewiele wnosiła.

Łapał się tego, jak tylko mógł. Jeszcze tego samego popołudnia wybrał się niedaleko Dziurawego Kotła, choć kiedy przechodził akurat obok niego, czuł się tak, jakby pub był tak naprawdę Zakazanym Lasem, z którego spoglądają na niego setki akromantul. Może głupio liczył, że gdzieś nagle na nią wpadnie. Ale nadzieja - nawet ta naiwna - była warta więcej od świadomości najpewniejszego niepowodzenia, bo przynajmniej pchała go do przodu.

Mimo to, nie spotkał jej wtedy, choć głowa później bolała go od rozglądania się we wszystkie strony.

Hermiona w tym samym czasie przekopywała wszystkie aktówki w Ministerstwie, chociaż nie było to takie łatwe, jak po ministrze magii możnaby się spodziewać. Pracy miała na tyle, że rzadko kiedy mogła na dłużej opuścić swój gabinet i zająć się czymś innym, a krążąca z tyłu myśl, że ktoś może ją przyłapać, wcale nie pomagała. Gdyby ktoś naprawdę zauważył i doniósł Wizengamotowi, że bez zgłoszenia wyraźnej potrzeby przeszukuje i zabiera z Ministerstwa czyjeś akta i dokumenty, miałaby większe problemy niż ktoś położony niżej od niej. Do tego sama miała poczucie, że robi coś nie do końca zgodnego z prawem. Ale myśl, że może dzięki temu uda się pomóc Harry'emu, nie dawała jej odpuścić. Nawet jeśli informacji również nie miała za wiele, a czarodziejów w Londynie było aż nadmiar. Właściwie Hermiona mogła szukać tylko wizualnie, bo razem z Harrym i Ronem ustalili, że jeśli ta kobieta kłamała już w innych sprawach, równie dobrze mogła nie mówić prawdy co do swojego imienia. Mieli jedynie szczęście, że domniemana Terry miała dość nietypową urodę. Toteż każdego dnia Hermiona znajdowała parę teczek, które potem wspólnie z Ronem i Harrym przeglądali, chociaż jak dotąd z marnym skutkiem.

Harry zatrzymał się przy końcu ulicy i ostatni raz zrezygnowany rozglądnął się wokół, kiedy ignorowane zmęczenie znowu dało o sobie znać. Musiało być już późno.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz