I

234 11 5
                                    

To krótkie scenki, niektóre jednozdaniowe, inne trochę bardziej rozbudowane, ale mam nadzieję, że przez to łatwiej się je czyta. I nie, nie są przypadkowe. Każda ma jakieś swoje małe ważne znaczenie.

Miłego poznawania przeszłości, której tu jest tak zdecydowana większość, że jest zapisana zwyczajną czcionką.

****

- Kolejne dziesięć punktów dla Slytherinu!

Szukający Ślizgonów, najmłodszy z drużyny, bo trzecioroczny, zwolnił na ten okrzyk i obrócił się w powietrzu nad boiskiem ostatniego w tym roku szkolnym meczu. Zmęczony, z błyszczącym od majowego słońca czołem, ale z pewnym siebie uśmiechem tak, jakby już wygrali.

Draco wyprostował się na miotle, zwalniając uścisk na jej rączce, żeby rozejrzeć się pobieżnie po szkarłatno-zielonych trybunach, na których było tyle ruchu, ile w wyginanej na wszystkie strony wiatrem trawie. I zmrużył oczy szyderczo, zauważając profesor McGonagall i Hagrida, którzy raczej nieświadomie prawie rozrywali już między sobą szpiczasty kapelusz Minerwy, bo ich ulubiony Gryfon chyba nie był dziś w dobrej formie.

Draco się im nie dziwił. Potter grał tak, jakby na końcu jego miotły siedział mu dementor.

Te uniesione w zadowoleniu kąciki ust Ślizgona w następnej sekundzie ściągnęły się już jednak w bólu, a w oczach błysnął mu jeden pusty cień. Chwilę przedwczesnego tryumfu przypłacił nieuwagą, a ona z kolei odpłaciła mu się gwałtownym uderzeniem tłuczkiem w bok.

Draco na ułamek sekundy tak był oszołomiony, że nie wiedział wręcz ani nie widział, co dzieje się wokół czy z nim samym, ale tyle wystarczyło, żeby przechylić się i niezdolny do mocnego zaciśnięcia na niej dłoni, spaść z miotły w upalne powietrze.

Zamknął tylko mocno oczy i wyjątkowo głośno jak na to, że bezwiednie, krzyknął, a kiedy parę stóp niżej poczuł kurczowy uścisk na lewym nadgarstku, odebrał to jako nieznośnie palące i bolesne uczucie. I odruchowo chciał się temu wyrwać.

- To już i tak twój najlepszy popis tego roku, Malfoy - usłyszał niewyraźnie znajomy głos, próbujący przekrzyczeć i wiatr, i trybuny, i szamotaniny Ślizgona, którego przytrzymał tym mocniej. - Nie musisz kończyć go dramatycznym upadkiem ze stu stóp.

Draco wtedy dopiero rozchylił delikatnie powieki, żeby chwilę później rozbieganymi oczami odszukać nad sobą Pottera, który wcześniej brzmiąc na znudzonego jego paniką, wyglądał na wyjątkowo rozbawionego. Gryfon nie umiał po prostu patrzeć w jego otworzone szeroko w zdezorientowaniu oczy i rozchylone jak w niemym krzyku, podbladłe ze strachu usta, i nie śmiać się przynajmniej w duchu. Harry sam rozejrzał się, żeby nie podzielić zaraz jego losu.

- Nie chcę twojej łaski, Potter - rzucił w odpowiedzi, marszcząc nieprzyjaźnie brwi, kiedy ze złości łatwo zarumienił się na bardzo bladej skórze. Draco mimowolnie spojrzał jednak w dół, a kiedy wysokość osiemdziesięciu stóp odbiła się panicznie w jego oczach, sam oddał uścisk Gryfona i zdecydowanie za mocno złapał go za przedramię.

- Potrzebujesz jej - skwitował Harry nieprzejęty. W pośpiechu, bo bardzo spieszyło mu się do Złotego Znicza, zniżył się nad ziemię na tyle nisko, żeby Malfoy, spadając, nie zrobił sobie większej krzywdy. O mniejsze Harry nie dbał. Kto wie, może jeśli Ślizgon w histerii pobiegnie do skrzydła szpitalnego i dwa dni nikt nie będzie musiał widywać go na korytarzach, zrobi tym wszystkim nawet przysługę.

Ostatecznie nie chciał go zabić. Nie na oczach tylu ludzi.

Wciąż był jednak w powietrzu na tyle wysoko, że Draco nie czuł ziemi pod stopami, bo Harry'emu nie zależało na tym, żeby ustał na nogach, kiedy go puści.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz