W Azkabanie wybuchło niezłe zamieszanie. W zasadzie trwało jedynie nadal, z tą różnicą, że o puste ściany nie obijały się już zaklęcia, mające zatrzymać uciekiniera, a podłe przekleństwa upokorzonych strażników.
- Wyślij sowę do Ministerstwa - polecił jeden, z mocno ściskaną w dłoni różdżką wracając w towarzystwie dwóch innych w stronę budynku. Z twarzy był spokojny, ale oczy miał wściekłe. - I zgłoś ucieczkę - warknął, zanim w kilku znaczących słowach wyraził, co o tym wszystkim myśli.
- Na pewno?
- Tak, na pewno, cholera! Myślisz, że Potter to kot i za godzinę wróci, jak zgłodnieje? Niech tu kogoś przyślą i ustalą, kto tu był - dodał po chwili spokojniej, kiedy zbliżyli się do wejścia. Spojrzał na nieustannie pilnującego tu ciężkich drzwi czarodzieja, jakby on miał mu na to pytanie odpowiedzieć. - Sterczysz tu od rana i nikogo nie widziałeś? Z postury mężczyzna.
- Ktokolwiek tu był, nie wszedł tędy. Dzisiaj nikogo tu nie było. Wiedziałbym, bo rozmawiałbym z nim o tym, czego chce.
- To mamy ciekawostkę - sarknął z zimnym uśmiechem. - Uważasz, że Potter najpierw sam mnie oszołomił, a potem zwiał na drugi brzeg, mimo że ledwo trzymał się na nogach? Od paru dni w ogóle na nich nie stał!
- Ostatni raz. Nie wszedł tędy, bo ktoś by go widział.
- Innego wejścia nie ma. Po ścianie chyba nie wyszedł, co?
- Nie wiem. Niech ktoś przeszuka wyspę, to może coś się wyjaśni. Tak czy inaczej, musiał najpierw się do tych ścian zbliżyć. A to znaczy, że albo potrafił sam przełamać zaklęcia wokół, albo ktoś wyświadczył mu przysługę i zrobił to za niego. W pierwszy przypadek nie wierzę. To ścisła tajemnica.
W międzyczasie wrócił czarodziej, którego odesłano do poinformowania Ministerstwa. Minęło kilka minut, zanim dało się słyszeć trzaski aportacji.
Kogoś z Ministerstwa odesłano na jedno z najwyższych pięter, to, które jeszcze godzinę temu mogło poszczycić się niezbyt zaszczytną obecnością Harry'ego Pottera. Po długich minutach i rzuconym w skupieniu zaklęciu, które poderwało się słabo błyszczącymi, złotymi drobinkami i które ułożyły się w czyjś niewyraźny zarys, znawczo stwierdził dwie rzeczy.
- W tym miejscu - zaczął, odwrócony od czekającej na jego zdanie kilkuosobowej grupy, wskazując w kąt celi, tam, gdzie teraz podłoga była skruszona, a kawałka muru brakowało - domyślam się, siedział Potter. Tutaj stał ktoś inny - dodał, pokazując miejsce obok. - Ale nie wiem, kto. Nie znamy tej aury.
Czarodziej miał tylko jedno dziwactwo - mówił "my" o sobie i swojej różdżce. Nikt nie zwrócił na to uwagi i ktoś z Azkabanu stwierdził tylko:
- To dobrze. Mamy przynajmniej pewność, że zdrajca nie jest od nas ani z Ministerstwa. Sprowadźcie Weasleya.
- Jego podejrzewasz? Ja raczej celowałbym w Malfoya.
- Wiadomo, że przyjaźnią się od lat - usprawiedliwił się. - A co do Malfoya, to chyba ma robotę w Hogwarcie. Dlatego niech któryś z was ruszy się tam i porozmawia z dyrektorem.
Ron wkrótce faktycznie wręcz wpadł do Azkabanu, zarumieniony po szyję, z szeroko otwartymi oczami i roztrzepanym włosami, jakby ledwo przed chwilą się obudził. Ostatecznie był środek nocy.
- Co tu się stało? - zapytał trochę zdyszany, w czego uspokojeniu w ogóle nie pomagała obecność dementorów. Drżał na samą ich świadomość. Patrzył na sporą dziurę w ścianie.
- Potter wypisał się na żądanie. Innymi słowy, zwiał. I nie sam.
- Co zrobił?! - wykrztusił Ron, rozglądając się na boki, jakby liczył, że gdzieś zobaczy tu jednak Harry'ego.

CZYTASZ
Przysięgam || drarry
Fiksi PenggemarVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...