Najlepszego, Harry. I wspaniałych urodzin wszystkim, którzy też je dziś obchodzą.
------------
Dracona martwiło, jak dni jeden po drugim stawały się coraz bardziej do siebie podobne, bo też żaden z nich nie przynosił większych zmian.
Tylko jedna, stopniowa, powoli zachodziła w Harrym. Draco mógł bardzo dobrze to widzieć, bo znów minęło trochę czasu, a jemu z jego biegiem w nawyk weszło odwiedzanie Harry'ego każdego dnia.
Strażnik zawsze co prawda marudził pod nosem, że to niezgodne z przepisami, a Draco niby tego nie słyszał, mając w kieszeni pisemną zgodę ministra magii, ale zawsze rzucał mu zwycięskie spojrzenie - ani razu nie odmówił Harry'emu chwili spokoju, jaką dawało mu bliskie towarzystwo kogoś drugiego.
W międzyczasie przyzwyczaił się do obecności też kogoś trzeciego. Strażnika parę kroków od nich, przy którym Draco nauczył się nie mieć już tak skrępowanych i w ogóle, i względem Harry'ego ruchów, jak z początku. Widział, że to brunetowi ciężej było przywyknąć do oczu wbijających mu się w czoło, ilekroć się przytulili.
Dlatego też z początku głównie siedzieli tylko naprzeciw siebie, rozmawiając półgłosem i nie śmiąc zrobić nic więcej. Z biegiem dni raz, że obaj się do nowej sytuacji przyzwyczajali, dwa, że strażnik też powoli przywykł do upartej postawy Dracona i po tygodniu z kawałkiem, widząc, że ostatecznie nie robią niczego, czego mógłby im zabronić, zrównał ich niemal z całą resztą więźniów. Oczywiście, wciąż często rzucał im uważne spojrzenia, czasem na krótkie chwile się im przysłuchiwał, ale nie stał nad nimi ciągle.
Toteż nie minęło dużo czasu, kiedy któryś z nich, zajęty mówieniem o czymś, podał drugiemu rękę, żeby ten drugi zasłuchany w ulubiony głos przesunął się bliżej, aż w końcu, nie słysząc żadnego zakazu, oparł się o jego ramię. Głos z czasem zniżyli do szeptu, tak że nikt, kto dobrze by się im nie przysłuchał, nie mógłby ani słowa zrozumieć. Strażnik o to najczęściej miał do nich pretensje, toteż przywykli, żeby przy nim mówić odrobinę głośniej. Ale on też chyba zauważył już, że niewiele było rzeczy, o których rozmów mógłby im zabronić. Bo za późno było, żeby ustalać wspólną wersję tego, co się stało, jakieś kłamstwo, które mogliby wspólnie wcisnąć wszystkim na przesłuchaniu. W szoku ostatnim razem już i tak za wiele powiedzieli przed całym Wizengamotem. Draco wciąż miał sobie za złe, że w żalu do Harry'ego był wtedy zdecydowanie zbyt szczery.
Teraz, szczególnie patrząc na niego wewnątrz Azkabanu, czuł się winny, że nie stanął po jego stronie. Nawet jeśli Harry powtarzał mu, że rozumie, a on mógł mu nie uwierzyć od razu. Że cieszy się z tego, że wierzy mu teraz, a nie ma za złe tego, że dopiero teraz.
Harry miał w nowym zwyczaju za każdym razem, kiedy go widział, pytać o dzień i godzinę. Draco po jakimś czasie przywykł do tego tak, że sam niemal go już tym witał, a Harry nie wiedział w końcu, jak na tę informacje reagować. Z jednej strony czymś wyjątkowo dobrym napawała go wiedza, że Draco przychodził konsekwentnie codziennie. Z drugiej mimowolnie za każdym razem przypominał sobie wtedy też, ile to już dni, kiedy ostatnio stał pod gołym niebem. Przy Draconie tego nie liczył, ale potem zawsze przychodził moment, kiedy zostawał sam ze swoimi myślami, tęskniąc w nich do słońca, które w głowie zaczął przyrównywać sobie do uczucia wolności. Od dawna nie rozumiał jej tak dosłownie.
Draco przecież to widział i wbrew temu, co postanowił wcześniej, więcej mówił z nim już o tym, jak się trzyma, usilnie starając się mu ten nastrój w jako takiej normie utrzymać, zamiast rozważać z nim to, co działo się poza Azkabanem.
Widział, jak każdy kolejny dzień zabierał jedną cząstkę Harry'ego, jakiego znał. Czasami twarz miał tak pustą, że Draco chciał spytać, czy do dlatego, że się przystosował, czy zupełnie odwrotnie. Ale właściwie zawsze rezygnował. Jakie były szanse, że jeśli nawet działo się coś złego, on się do tego przyzna?
![](https://img.wattpad.com/cover/299749933-288-k671801.jpg)
CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...