42.

290 17 1
                                        

Nad Azkabanem wezbrały czarne, deszczowe chmury i szum kropel wody wypełniał niewyraźnym echem jego puste korytarze.

Harry szeptał Draconowi coś na ucho i mimo że coś tak delikatnego nie było zwykłym elementem nieustającego w Azkabanie nieodgadnionego szmeru, to wciąż stawał się jego częścią wśród innych samotnych pomrukiwań i bełkotów przez sen.

- Daj spokój, Harry - zbył go, odsuwając się na tyle, żeby móc na niego spojrzeć. Potter wywrócił oczami, ale postanowił na razie zostawić to, o czym mówili dotychczas i zapytać o coś, co nagle przyszło mu do głowy.

- Od kiedy tak często mówisz do mnie po imieniu?

- Zauważyłeś - mruknął w odpowiedzi. - Sam nie wiem. Widzimy się tak rzadko, że nie mam czasu na kreatywność. Myślałem, że wolisz, kiedy mówię do ciebie w ten sposób.

- Draco, akurat jeśli o ciebie chodzi, nie zależy mi na słowie, tylko tonie.

Draco uśmiechnął się krzywo.

- Całe szczęście, Potter.

- Dlaczego dzisiaj jesteś tak wcześnie? - spytał po chwili Harry. Draco zmarszczył brwi.

- Skąd wiesz, która jest godzina?

- Nie wiem. Ale strażnicy z nocy zwykle zmieniają się około poranka.

Harry poczekał chwilę, nie zapominając o swoim wcześniejszym pytaniu. Nie chciał go ponaglać, bo odkąd się znali, wiele miał czasu, żeby zauważyć, że jeśli spokojnie się na jego odpowiedź zaczeka, przypominając mu o oczekiwaniu na nią tylko spojrzeniem, podczas tej krótkiej chwili Draco poważniał i zwyczajowa, nawet jeśli nieszkodliwa, arogancja jego głosu na moment ten ton opuszczała.

- Długo nie mogłem zasnąć - przyznał wreszcie, tak cicho, że choćby ktoś przycisnął się do krat, i tak nic by nie usłyszał. - Nie wiem, co działo się przez następne parę godzin, ale obudziłem się w środku nocy i...

- I? - dopytał w miarę swoich możliwości spokojnie, widząc, że Draco zacisnął lekko usta i nie wie, czy mówić dalej.

- Nie było cię. Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. A ja zdezorientowany bałem się, że coś złego. Chciałem się upewnić, że nic ci nie jest. Dlatego jestem tak wcześnie. Koniec opowieści.

- Jeśli ci to pomoże, miałem podobny sen.

- To nie był sen. Raczej myśl, przez którą spanikowałem, bo ledwo przytomny nie potrafiłem sobie na nią odpowiedzieć. Nie żebym potrafił później. Jestem pewien tego, co się z tobą dzieje, tylko, kiedy tu z tobą jestem. Po prostu powiedz mi znowu, że panikuję - dokończył, chcąc już bardzo tę rozmowę uciąć. Harry dotknął nagle jego ramienia.

- Kiedy ci coś takiego powiedziałem? - spytał, nie do końca rozumiejąc, co ma znaczyć to znowu. Draco już nie odpowiedział. Sam zastanowił się, czy w ostatnim złym samopoczuciu sobie czegoś nie dopowiedział. - Draco, jeśli ja mógłbym stąd wyjść, ile razy zacznę się martwić, czy wszystko z tobą w porządku, to w ogóle by mnie tu nie uświadczyli. Nie panikujesz. Jeśli już o tym mówimy, co z Ronem i Hermioną?

Draco zmieszał się, ale nawet Harry w swoim doświadczeniu tego nie wyłapał.

- Wiesz... - zaczął Draco, zastanawiając się na prędce, czy łatwiej będzie mu płynnie zmienić temat, czy udawać, że nie zrozumiał pytania.

- Bo ty to niby wiesz, co trzeba zrobić! - żachnął się Ron, poirytowany już nie dość, że samą Malfoya obecnością, to jego przemądrzałością w sprawach Harry'ego. Draco ledwo zdążył otworzyć usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy Weasley mówił dalej: - Na Merlina, przepraszam, że zapomniałem, z jakim mistrzem zbrodni mamy do czynienia! Przecież ułożyłeś drogę swoim kolegom prosto do Hogwartu pod nosem samego Albusa Dumbledore'a! Gratulacje! - zawołał, zanim teatralnie znieruchomiał nagle z uniesionymi dłońmi. - Nie, czekaj. To nie było przypadkiem tak, że on o wszystkim wiedział, tylko się nad tobą zlitował i dlatego cię nie wydał?

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz