Harry nigdy by nie pomyślał, że kiedykolwiek znajdzie się w miejscu, od którego wolałby dom Dursleyów. Tutaj jednak marzył o tym, aby przenieść się do swojej pełnej pająków, ciasnej komórki pod schodami. W ogóle lepiej było nie porównywać Azkabanu do Privet Drive, bo to po prostu śmieszne.
Wujostwo może i nie traktowało go dobrze - może nawet i nie odpowiednio, bo przez lata robił za skrzata domowego. Nie cierpiał do nich wracać, ale ostatecznie czy to Ron, czy Hermiona, czy później Draco obiecywali pisać do niego przez wakacje, a on sam miał zupełną pewność, że po dwóch miesiącach, jakie by one nie były, wróci do Hogwartu, żeby znów poczuć się jak w domu. Zresztą, odkąd delikatnie postraszył Dursleyów najpierw Syriuszem, a potem nawet ojcem Dracona, to o ile jego wyjątkowo to bawiło, oni spuścili trochę z tonu.
Tutaj Harry stał się już zupełnie pewien, że nie było absolutnie niczego, czego strażnicy Azkabanu by się bali - jeśli tylko tak bardzo obojętnie reagowali na obecność dementorów. A kiedy Harry myślał, że miałby spędzić dwa miesiące tutaj tak, jak kiedyś u wujostwa - to raz, że przyciskał się do ściany tak, jakby chciał w niej zniknąć, a dwa, że spuszczał głowę ze wstydu, że kiedykolwiek narzekał na Dursleyów.
W ogóle ostatnio często przytłaczało go zażenowanie wszystkim, co kiedykolwiek zrobił tak, choć powinien inaczej. I coraz częściej ogarniał go wstyd, przywołując też poczucie winy, kiedy myślał nad jakąś rzeczą tak długo, że coś zaczynało mówić mu, że tam też coś zawalił. To też wydawało mu się żałosne. Bo że rozmawiać z nikim nie mógł, ruszyć się nie miał gdzie, a nawet stać za blisko okna mu zabraniano - to nie mogąc nic innego, całe dnie spędzał pogubiony we własnych myślach.
Co z niego był za czarodziej, że dał się ot tak zamknąć? Dumbledore nigdy na to nie pozwolił, osiem lat temu, na piątym roku Harry'ego, bez trudu pokonał przecież dwóch aurorów, samego ministra, Percy'ego z Umbridge i uciekł, nie dając im najmniejszych szans na ujęcie go. Ale jak potężny był Dumbledore a jak on? Nie, do Albusa Dumbledore'a nie było nawet sensu go przyrównywać.
To też żałosne.
Sam nie potrafił do końca określić, jak się czuł, i chyba wcale nie chciał. Ale w samotności dostawał szału od potęgującej się w nim paniki. Był pewien, że gdyby ktoś siedział przy nim, lepiej zniósłby dobijające go uczucie beznadziejności, które roztaczali wokół siebie dementorzy i całe to przeklęte miejsce.
Ale to też żałosne. Powinien poradzić sobie sam. Minął dopiero tydzień, odkąd tu trafił, a już bez przerwy dręczyła go myśl, co zajmuje tak długo. I dlaczego nikt nie chciał o niczym mu mówić? W zasadzie nie wiedział nawet, dlaczego tak nagle musiał się tu znaleźć, bo po którymś razie zabroniono mu pytać - a po tym, jak już parę razy ten zakaz złamał, wolał dłużej nie ryzykować, usłyszawszy tylko, że sam powinien wiedzieć.
Ale on nie był pewien. Wiele miał czasu na myśli, które tak niewiele mu dawały. Miał wrażenie, że każdą chwilę, która miała je ułożyć, spędził tak naprawdę na nieświadomym komplikowaniu ich.
Wiele przeżył, był w wielu miejscach, którego przyzwyczaiły go do różnych warunków. Ale to było najmroczniejsze na świecie. Wszystko było lepsze od tego.
Wielu było tu takich jak on, ale jednak czymś musiał się od nich różnić. Nie cierpiał myśli, że może był w pewien sposób uprzywilejowany - ale że jednocześnie uważał to za niemal błogosławieństwo, to tę jedną myśl zbywał. Przysiągł sobie za to, że musi coś z tym zrobić. Nawet jeśli nie wróci do Biura Aurorów, to miał tam przecież Rona, a jeszcze wyżej Hermionę.
Nie uważał, żeby każdy przypadek był właśnie taki jak jego, ale nie potrafił ocenić też, ilu z tu osadzonych było jak on niewinnych, będących tu tylko dlatego, że ktoś albo ich wrabiał, albo ktoś inny się w ich sprawie pomylił.
CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...