41. cz. I

261 25 7
                                    

Draco przyzwyczaił się już do prostej ścieżki od ciężkich, stalowych drzwi Azkabanu, podczas której której nie zwracał już uwagi absolutnie na nikogo, aż dopóki nie zobaczył przed sobą Harry'ego. Toteż kiedy kolejnego dnia, jak obiecał, znów stawił się w Azkabanie, podniósł zaskoczone i trochę zaniepokojone oczy na czarodzieja, który zatrzymał go już przy szczycie schodów.

Draco przyjrzał mu się, a przynajmniej na tyle, na ile mógł, bo jak zwykle było tu dość ciemno, a obszerny szary płaszcz tamtego też mu w tym nie pomagał. Blondyn w każdym razie upewnił się w jednym - Hermiona dotrzymała słowa. To nie był ten sam strażnik, którego zawsze tu spotykał.

Może odrobinę młodszy, w każdym razie z twarzą niepoznaczoną taką ilością twardych rys, tak samo jednak ściętą w posępnym, zamkniętym w sobie wyrazie. Ze zmrużonymi lekko powiekami, jakby był bliski zaśnięcia, ale czarnymi brwiami ściągniętymi w skupieniu, kiedy pierwszy raz zmierzył Dracona wzrokiem i wypytał o wszystko, co dotyczyło jego wizyty tutaj. Wersja blondyna musiała się najwyraźniej zgadzać z tą podaną jemu, bo potem dał mu spokój.

Tę jedną zasługę Draco oddał Hermionie, nawet jeśli, kiedy tylko zobaczył Harry'ego i jego minę na swój widok, to poczuł, że najgorsza część swoich prób pomocy mu to dopiero przed nim. I w zasadzie teraz, kiedy powinien cieszyć się już z tak szybkiego powodzenia, to zaczął przejmować się tym, jak wyjaśnić to Harry'emu. Podejrzewał, że kiedy Hermiona była tu ostatniego dnia, raczej go w tym nie wyręczyła, a jeśli nawet próbowała, to bez efektów.

I chwilę później Draco przekonał się, że Harry faktycznie ma do niego parę wyrzutów. Zwłaszcza o to, że nie przejmując się jego prośbami, i tak rozmawiał o nim z Hermioną.

- Tak - przyznał Draco, zanim dokończył na swoje usprawiedliwienie: - ale najpierw uprzejmie uprzedziłem cię, że mam zamiar cię nie posłuchać.

Tylko tak to skomentował, a reszty po prostu wysłuchał. Widział że Harry, jeśli nawet w oczach Dracona bezpodstawnie, to czuł się upokorzony i blondyn nie chciał mu niczego wypominać.

Racja, już wczoraj, kiedy próbował dojść do jakiegoś rozwiązania z Hermioną, zdawał sobie sprawę, że splatali bardzo cienką nić. Harry, zmęczony i nieszczęśliwy bliską, samotną obecnością dementorów, mógł nie zrozumieć, że wszystko, co robią, to tylko dla jego dobra, nie uwierzyć, że Draco nigdy nie mówi Hermionie więcej, niż wiedzieć musi. Przecież nigdy nie chciałby, żeby Harry poczuł się przez niego oszukany.

Toteż słuchał tylko, kiedy Harry mówił mu, że niepotrzebnie cokolwiek robił, że jemu nic się nie stało, bo zranienie na twarzy dziś słabo już było widoczne. I kiedy Harry wreszcie się już wygadał i zamilkł, siedząc tylko obok niego w ciszy, Draco po długiej chwili posłuchał też jego szeptu:

- Dziękuję.

Draco nagle spojrzał na niego w niezrozumienieu, kiedy Harry już od chwili patrzył na niego dziwnie zrezygnowany. We własnej głowie przegrał wreszcie z głosikiem, który nazwał go idiotą, jeśli naprawdę sądził, że jest na Malfoya zły.

Przecież nie mógł być. I nie chciał. Nie tutaj, gdzie Draco był jedynym, na kogo każdego dnia mógł liczyć. Nie potrafił mieć do niego żalu o cokolwiek, kiedy nie widział w tym sensu, kiedy spędzali ze sobą zbyt mało czasu, żeby go marnować.

- Myślałem, że nie popierasz tego, co zrobiłem.

- Nie za to - sprostował Harry. - Nie dokładnie.

Draco wciąż słyszał wątpliwości w jego głosie, toteż, samemu nie wiedząc, który to już raz, odpowiedział:

- Nie cierpię się powtarzać, Harry, ale dobrze. On cię uderzył. Myślisz, że to jest w porządku wobec kogokolwiek?

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz