Było jak w bardzo gorący dzień, kiedy do ostatniej chwili próbuje łapać się promienie słońca, bo przeczuwa się, że ten upał zapowiada okropną burzę.
To nieuzasadnione.
Minął dopiero jeden dzień, ale Harry wiele razy zdążył już podziękować Draconowi za ostatni wieczór - kiedy wrócili już do Londynu, zaczęła dobijać go myśl, że to ostatnia taka noc przed przesłuchaniem w Ministerstwie Magii, na niewiadomo ile. Bo tak, jak Ron powiedział, nie spodziewali się już zobaczyć go wcześniej niż w Ministerstwie i tym samym nie mogli podpytać go, czy mogą bezpiecznie nagiąć zasady.
Chyba nie miał się czego bać. Draco starał się go do tego przekonać - choć Harry miał wrażenie, że i on wcale nie był tego pewien i kiedy zapewniał jego, że jakoś z tego wybrną, sam dopiero się w tym upewniał.
To też nieuzasadnione.
Nie było dowodów jego winy. Jedynie słowo Wizengamotu przeciw jego słowu - a za coś takiego przecież nikt by go nie skazał. Teoretycznie, wiedział, że powinien pójść na to przeklęte przesłuchanie tylko dla zasady i formalności.
Trochę tak, jak kiedy przed piątą klasą w Hogwarcie wezwano go na takie, a mimo że wiedział, że nie zrobił nic złego, nerwy go nie minęły.
Może tym razem miał gorsze przeczucia.
Też nieuzasadnione, oczywiście.
- Nieuzasadnione - powiedział sobie cicho tak, że sam ledwo się usłyszał. Mimo wszystko, przerażała go wizja samotnej celi Azkabanu pełnego dementorów. I to, jak ona pierwszy raz, nawet jeśli teraz niemal ją z Draconem wykluczał, przez chwilę naprawdę była dla niego tak realna. Wciąż odbijał mu się w głowie echem głos któregoś z czarodziejów Wizengamotu, kiedy o to wniesiono.
Było już dość późno, ale żadnemu z nich nie spieszyło się do snu, tłumacząc się bezsennością. Może po prostu nie chcieli kolejnej samotnej nocy - a może, żeby we śnie tak szybko dogonił ich kolejny poranek.
Draco nie miał już siły na rozmowy. Przez ostatnie dni powiedział już wszystko, co potrafił, żeby Harry'ego pocieszyć, a siebie uspokoić. Nie chciał się powtarzać. Nie chciał brzmieć jak ktoś, kto na siłę szuka uśmiechu przy przerywanej grze, bo ta przecież wcale taka nie była.
W zasadzie, denerwował się może bardziej niż Harry. Nie lubił robić niczego, do czego wcześniej nie napisał sobie scenariusza - a tym razem po pierwsze było ich zbyt wiele, a po drugie wątpił, czy do podążania za którymkolwiek z nich zdoła przekonać Wizengamot.
Przecież nie wyjdzie w trakcie, jeśli ktoś nie odpowie mu tak, jak by mu to odpowiadało.
Wiedział, że on i Harry niewiele będą mieli do powiedzenia - prawda nie była zbyt spektakularna, nawet jeśli Weasley pociągnie swoje kłamstwo i znów zapewni wszystkich, że kiedy dokonano zbrodni, on był już razem z Harrym i Draconem gdzie indziej. Bardziej bał się pytań. Nawet jeśli kilka z nich był w stanie przewidzieć i starał się Harry'ego na nie przygotować, to przecież był pewien, że ktoś jakimś ich zaskoczy, a i oni nie powtórzą dokładnie tego, co wcześniej w spokojniejszej chwili uznali za najlepsze.
- Nie bierz tego na siebie. Ja mam własny rozum. I też o tym myślę, Draco - zapewniał za każdym razem Harry, ale to niewiele pomagało.
Tak wiele zależało od przypadku. A może raczej od wpływu rzeczy, o których on nie pomyślał czy może nawet nie wiedział. Nie potrafił nawet odpowiedzieć siebie na pytanie, co dla przykładu mogłoby to być - i nawet jeśli Harry usiłował wytłumaczyć mu, że właśnie tak działa niewiedza, dla niego było to tak frustrujące, że ciągle był tym rozdrażniony. Co prawda, nie chodziło nawet o to, że wszystko go drażniło i na każdą najmniejszą rzecz reagował nerwowo, ale za to czuł się tak niespokojny i niepewny, że wcale nie był pewien, czy to nie było gorsze.
CZYTASZ
Przysięgam || drarry
FanfictionVoldemort został pokonany sześć lat temu. To świetnie, prawda? Harry i Draco popadli ze skrajności w skrajność i zamiast próbować zabić się na szkolnych korytarzach, próbują potajemnie zmienić kolor dekoracji w sali weselnej. To też dobrze, racja? A...