72.

140 10 9
                                    

Harry dawno obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby cała ta sprawa od początku do końca się wyjaśniła i dała im raz na zawsze spokój.

Ale kiedy w końcu ona sama zechciała się wyjaśnić, Harry wcale nie był pewien, czy dobrze się dzieje.

*

Południe dwa dni po Gwiazdce było nadzwyczaj pochmurne. Harry pokręcił głową na podawaną mu leniwie przez Dracona szklankę - za parę chwil miał widzieć się z Ronem i Hermioną i bynajmniej wolał pokazać się wtedy trzeźwy. Ten wywrócił tylko oczami, kiedy mu to oznajmił.

- Ja cię raz w życiu widziałem naprawdę pijanego - żachnął się od niechcenia. - Znaczy... - poprawił się nagle zmieszany i zmarszczył brwi, zanim dokończył: - Podobno, bo sam sobie nie przypominam.

Harry w śmiechu zajął sobie miejsce na fotelu naprzeciw. Draco znów spojrzał na niego dziwnie.

- A ty co, Potter?

- O co ci chodzi?

- Będziesz tam tak sam siedział? - spytał, machając niedbale ręką na odległość między nimi.

- Sam? - powtórzył po nim Harry, rozglądając się tak, jakby szukał miary, według której to jest niby daleko: - Jestem z pięć stóp od ciebie.

- Właśnie mówię - sam.

Więc Harry uniósł brwi i wstał na widok wyciągniętej w swoją stronę dłoni Dracona. Z tym, że do drzwi zapukał najwyraźniej zniecierpliwiony już Ron. Toteż Harry zmienił wpół drogi kierunek i zniknął na korytarzu, żeby mu otworzyć.

Harry dawno przywykł do tego, że bez przerwy powinien spodziewać się wszystkiego. I to nie tak, że się zaskoczył - nie miał okazji tego zaskoczenia poczuć, kiedy serce zamarło mu we własnej piersi.

Nie zobaczył Rona, a kogoś sporo od niego niższego. Nie spotkał się wzrokiem z niebieskimi oczami Rona, a z o wiele bledszymi, błękitnymi. I nie uśmiechnął się na żartobliwy ton i lekką minę przyjaciela, ale zgubił oddech na widok milczącej postawy i poważnej, pewnej siebie i przede wszystkim wrogo nastawionej do niego twarzy.

Nie mógł tego widzieć. Nie powinien. I nigdy później nie pamiętał, ile tak patrzył bez świadomości i oddechu na tę nieruchomą, złotowłosą blondynkę, czarownicę, chociaż ubraną po mugolsku, o całkiem przytomnych oczach, chociaż jego skazano za ich zamknięcie.

Chciał podeprzeć się o ścianę - ale we własnym domu poczuł się nagle tak nieswojo, że nie śmiał się ruszyć. Tak, jak nienormalny wydaje się nagle sen na ułamek sekundy przed tym, jak się z niego budzi.

- To znowu ty? - spytał tylko niewyraźnie, chociaż nie chciał wcale, żeby tak brzmiały jego pierwsze słowa. Może wcale nie chciał się odzywać, jedynie w pierwszym, zdezorientowanym odruchu na oślep i niedbałe poszukać przy sobie różdżki.

Enid, czarownica, która miała nie żyć od miesięcy, zauważyła to i wykorzystała jako pretekst do odwrócenia wzroku od jego twarzy, na którą nie chciała wcale patrzeć.

- Znowu? - powtórzyła po nim i na dźwięk jej głosu Harry drgnął. - Dawno się nie widzieliśmy.

- To ty? - poprawił się odruchowo, zanim odzyskał nagle część opanowania i opamiętał się w tym, co się dzieje. - Ty nie żyjesz! Dwa miesiące za to odsiedziałem!

- Tak, słyszałam - przyznała chłodno, chociaż nie bez cienia satysfakcji. - Dlatego przyszłam wyjaśnić wszystko od początku do końca, bo chyba wszystko się już u ciebie uspokoiło.

Harry w pierwszym odruchu wcale nie chciał jej wyrzucić, zamknąć drzwi przed nosem i zabronić więcej pokazywać się na oczy - ciekawość narastająca od wielu miesięcy była większa od czegokolwiek innego. Od ostrożności również, dlatego kiedy cofnął się o krok, ona odczytała to jako przyzwolenie na wejście do środka. Nie żeby Harry miał właśnie taką intencję - nie żeby ona miała ochotę w tym domu przebywać.

Przysięgam || drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz