część 1

1K 56 24
                                    

          Po tygodniu na plantacji Gert zaczął przygotowania do ślubu. Wymarzył sobie piękną, pełną przepychu ceremonię i nie zważał na koszty. Oddał się temu całym sercem. Sprowadził krawca, wybierał dodatki, wynajął odpowiednich muzyków... Veronika czuła się przytłoczona tym zamieszaniem i nie chciała brać w tym udziału. Gdy tylko mogła, wykręcała się od współpracy i szukała samotności. Starała się nawet unikać narzeczonego, który stał się zupełnie monotematyczny.


          Któregoś razu, gdy czarodziejka ćwiczyła w lesie rzucanie nożami do celu, usłyszała, że ktoś się zbliża. Podeszła do drzewa, by nie było jej widać. Mniej więcej dwadzieścia kroków od niej przejechało czterech konnych w czarnych płaszczach. Nie śpieszyli się. Pomimo pięknej pogody na głowach mieli kaptury. Nie zwrócili na nią uwagi. Prawdopodobnie jej nie zauważyli.

          Ich obecność zaniepokoiła Veronikę. Kobieta wsiadła na swojego konia i podjechała do skraju lasu. Rozejrzała się, lecz nikogo więcej w pobliżu nie było.

          Nagle z głębi lasu doszło ją echo krzyków. Skoncentrowała się na tym.

          – Łapcie ją! – wrzasnął jakiś mężczyzna. – Nie pozwólcie jej uciec!

          Potem usłyszała huk wystrzału.

          – Tam jest! – krzyknął inny.

          W jej stronę ktoś galopował na koniu. Za nim podążało dwóch uzbrojonych mężczyzn w kolczugach. Trzeci obserwował to z pobliskiego wzgórza.

          Czarodziejka zjechała im z drogi i ukryła się. Mężczyzna na wzgórzu ruszył w stronę uciekającej zakapturzonej postaci. Gdy ta opuściła las, zatrzymała się na moment i obejrzała za siebie, by ocenić sytuację. Galopem puściła się w stronę miasta. Mężczyzna ze wzgórza ruszył na przełaj, by skrócić dystans. Pozostali dwaj pędzili prosto. Gdy tylko wyjechali z lasu, osoba dotąd uciekająca zawróciła i wyciągnęła rapier, po czym ruszyła do ataku.

          – Ma być żywa! – krzyknął jadący na przełaj.

          Jeden z mężczyzn przygotował sieć. Drugi wyciągnął miecz i wyjechał naprzód. Wtedy Veronika dostrzegła, że szarżowała na nich kobieta.

          Sieć została rzucona, gdy ścigana zbliżała się do pierwszego z mężczyzn. Przecięła ją swoją bronią i zaatakowała wroga. Ten zblokował cios i zamachnął się na nią, gdy już go mijała. Uderzył ją w głowę, w wyniku czego straciła przytomność. Jej koń zaczął zwalniać.

          Wtedy ostatni z napastników wyjechał na łąkę i czujnie rozejrzał się dokoła.

          – Brać ją i w las! – rozkazał pozostałym.

          Podjechali do niej, mało delikatnie ściągnęli ją z konia i związali, po czym skrępowaną wrzucili na to samo miejsce.

          Wkrótce byli już w lesie.

          – Dokąd teraz? – zapytał jeden z nich.

          – Do tartaku. Chciała się spotkać ze swoim narzeczonym, to jej to załatwimy. – Wszyscy trzej byli wyraźnie zdenerwowani. – Bierzemy kasę i po sprawie.


          Veronika domyśliła się, że skierowali się do tartaku oddalonego o pół dnia drogi od plantacji. Z tego co zdążyła się zorientować, innych w okolicy nie było.

          Gdy zniknęli jej z pola widzenia, wsiadła na swojego rumaka i popędziła w stronę domu.

          Zatrzymała się przed głównym wejściem. Rzuciła okiem na wiatę, którą polecił wybudować Gert na wypadek deszczu w dniu ślubu i ruszyła do środka. Minęła Ediego, siedzącego na werandzie, który nie kryjąc niezadowolenia, obserwował hałasujących młotkami robotników. Czarodziejka, ignorując go, udała się prosto do kuchni, gdzie zastała służącą i Jose. Całowali się.

          – Świetnie, że cię widzę – powiedziała do niego Veronika. – Właśnie cię szukałam.

          – Mówisz do mnie? – zapytał.

          – Tak. Przygotuj prowiant dla dwóch osób na cały dzień – poleciła speszonej dziewczynie, której twarz zdawała się płonąć ze wstydu.

          – Oczywiście – służąca odpowiedziała nieśmiało i dygnęła.

          – Mam nadzieję, że wybierzesz się ze mną na przejażdżkę – czarodziejka znów zwróciła się do Jose. – Myślę, że będzie ciekawie.

          – To znaczy? – zainteresował się.

          – Opowiem ci po drodze.

          – Ciekawiej? – Skinął na energicznie krzątającą się po kuchni dziewczynę.

          – Myślę, że tak... Ale nie w tym sensie. Wiesz, dla mnie już wiatę budują.

          – Więc nie ma zbyt wiele czasu.

          Veronika uśmiechnęła się i pokręciła głową:

          – Za dziesięć minut na zewnątrz, dobrze?

          – Dziesięć minut? Pali się!?

          – Może będzie...

          – A, to co innego. Zaraz będę gotowy – powiedział z zapałem, po czym wyprowadził kobietę na korytarz. – Za dziesięć minut – powtórzył i wrócił do kuchni, zamykając za sobą drzwi.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz