część 40

271 35 11
                                    

          Odwróciła się gwałtownie gotowa do walki i zobaczyła Jose trzymającego w ręku zapaloną pochodnię. To on rzucił zaklęcie, które ją zaalarmowało.

          – Odbiło ci? Mogłam cię zabić. – Zdenerwowała się.

          – Co? – zapytał zdziwiony. – Mam mało światła – wyjaśnił i ustawił pochodnię przy swoim posłaniu.

          – Przecież im mniej tym lepiej. Mieliśmy się ukrywać – przypomniała.

          – Myślę, że on widzi w ciemności dużo lepiej od nas.

          – Dzięki tobie zobaczy nas z daleka.

          – To tylko pochodnia. – Estalijczyk nie dostrzegał problemu.

          – Czy mi się wydaje, czy ty miałeś teraz spać? Jeśli nie chcesz, to ja się chętnie położę... – Była zirytowana jego zachowaniem. – Zgaś to i śpij.

          – Masz wartę, tak? – zapytał. – Skup się na warcie, a ja...

          – Właśnie się skupiam – nie pozwoliła mu dokończyć. – Ktoś używał magii, ty miałeś spać, więc ciesz się, że od razu w ciebie czymś nie rzuciłam.

          – Całe Imperium powinno się cieszyć, że jesteś tutaj. Mogłabyś przecież kogoś zabić – odciął się.

          – Czy ty sobie nie zdajesz sprawy z powagi sytuacji, w jakiej się znajdujemy, czy co?

          – Tak będzie przez całą noc? – zapytał Edgar, podnosząc się.

          – Właśnie tego nie wiem – odpowiedziała Veronika. – Chciałabym skoncentrować się na swoim zadaniu, ale ciągle ktoś mi przeszkadza.

          – Zgaś to i przymknijcie się – warknął Edi.

          – A od kiedy ona tu rządzi? – oburzył się Jose.

          Kobieta przez chwilę przyglądała się czarodziejowi, po czym podeszła do niego i zabrała mu pochodnię. Energicznym krokiem dotarła do drzwi, po czym wyrzuciła ją na dwór.

          – Teraz będzie widział wyraźnie – powiedziała.

          – Jesteś... nadpobudliwa – stwierdził Jose, po czym popatrzył na wszystkich po kolei i położył się spać.

          – Gratuluję – wyszeptał do narzeczonej Gert. – Postawiłaś na swoim.


          Gdy po chwili w wieży rozległo się głośne chrapanie Jose, Gert poszedł po pochodnię nadal płonącą magicznym ogniem. Zostawił ją w pomieszczeniu, w którym nie było żadnych okien, by jej blask nie był widoczny na zewnątrz.


          Rano, gdy już wszyscy wstali, Veronika wyszła z budynku, by się rozejrzeć, ale nie dostrzegła niczego niepokojącego.

          – Powiedz Ediemu i Jose, że będę się kąpał – poprosił Gert, na moment zatrzymując się obok niej.

          – Po co? – zapytała zdziwiona.

          – Nie chcę, żeby mnie podglądali nawet przez przypadek.

          – Jak sobie życzysz. – Uśmiechnęła się do niego i ruszyła w stronę wieży.

          Gdy obejrzała się za siebie, zobaczyła, że jej narzeczony się rozbiera. Zagwizdała i zatrzymała się na chwilę.

          – Mogłeś wcześniej nabrać tej wody – powiedziała do niego rozbawiona.

          – Wtedy byś się tak nie cieszyła – odparł, powoli wyciągając wiadro ze studni.


          Kiedy weszła do budynku, Edgar i Jose jedli właśnie śniadanie. Naturalnie przekazała im prośbę narzeczonego.

          – Dzięki za ostrzeżenie – rzucił Edi.

          Stanęła na schodach i obserwowała poczynania Gerta, który wygłupiał się przy studni. Czasami zerkała na towarzyszy. Zauważyła, że Edgar jej się przygląda. Gdy go na tym przyłapała, spojrzał jej prosto w oczy. Po chwili poczuła, że to zrobiło się niestosowne.

          – Przedstawienie cię ominie – odezwał się w końcu, nie odwracając wzroku.

          – Bez obawy – odparła, po czym wykorzystała okazję i przeniosła spojrzenie na narzeczonego.

          Zanim skończył, weszła do środka i usiadła na schodach. Czarodziej studiował swoje zaklęcia, a Edgar przechadzał się po korytarzu, oglądając ściany, na których nie było nic ciekawego. Estela leżała na posłaniu. Jej stan się nie zmienił.


          – Mam nadzieję, że w okolicy nie mieszkają żadne elfy – powiedział Gert po powrocie.

          – Dlaczego? – zainteresowała się Veronika.

          – To było przedstawienie dla ciebie, a nie dla leśnych społeczności – wyjaśnił z uśmiechem.

          – Chyba popełniłyby zbiorowe samobójstwo – zażartowała.

          – Teraz to mnie obraziłaś. – Udał urażonego.

          – Z rozpaczy, że to się nigdy więcej nie powtórzy – wtrącił Edi.

          – Idąc tym tropem, powinniśmy mieć się na baczności. Teraz mogą zechcieć cię porwać. Już nie tylko wampir będzie nam zagrażał – stwierdziła kobieta.

          – Myślisz? – zapytał Gert, poprawiając włosy.


          Przez jakiś czas podróżowali zarośniętą drogą, na której były jeszcze koleiny po wozach. Z niej zjechali w lewo na szlak prowadzący do Nuln.

          – Możemy szybciej? – zapytał wtedy Edgar. – Za niecałą godzinę powinna być gospoda. Moglibyśmy tam coś zjeść i odpocząć.

          – Chętnie – odparła Veronika i spojrzała na czarodzieja, który tylko skinął głową. – Prowadź, Edi – powiedziała.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz