część 55

257 31 6
                                    

          – Czarodziej wyszedł? – Veronika zwróciła się do Alexa stojącego na korytarzu, gdy już po kąpieli wracała do sypialni.

          – Tak – potwierdził i podążył za nią.

          Z zainteresowaniem obserwował, jak chowała w bucie sztylet i przypinała do pasa miecz.

          – Umiesz się tym posługiwać? – zapytał.

          – Nie najlepiej – przyznała. – Wiem, jak go trzymać.

          Do torby schowała pistolet zdobyty przez Gottriego i skierowała się do wyjścia. Najemnik stał w progu, zagradzając jej drogę, więc zatrzymała się przed nim. Nie odsunął się.

          – Przepraszam – powiedziała z naciskiem, by wreszcie ustąpił.

          – Chwileczkę. – Nawet się nie ruszył.

          – Jakiś problem? – Nie czuła niepokoju. W razie czego byłaby w stanie sobie z nim poradzić.

          – O co tu chodzi? Nie mieliście pecha. To nie był przypadkowy napad – zaczął.

          – A skąd ten wniosek? – Nie zamierzała mu się tłumaczyć.

          – Wampiry w dzień? – Przechylił lekko głowę.

          – Ostatnio dzieją się tu dziwne rzeczy. Nie zauważyłeś?

          – Zauważyłem – potwierdził, jednak najwyraźniej nadal czekał na wyjaśnienia.

          – Myślę, że im odbiło.

          – Yhm... Dużo o nich wiesz, a nie wyglądasz mi na łowczynię wampirów. Chyba nie chodzi o zemstę...

          – Skąd wniosek, że dużo o nich wiem? – przerwała mu. – Stąd, że posiadam informacje na temat dziwnych zdarzeń, które ostatnio miały tu miejsce?

          – Blefowałem – przyznał po chwili.

          – Idziemy?

          – Jeszcze nie. Pytałem, o co tu chodzi – powtórzył, podnosząc nieco głos.

          – A ja odpowiedziałam. – Zachowała spokój.

          – Zmieniłaś temat i nie odpowiedziałaś. Napadli na was. Ty nie wyglądasz na wojowniczkę, a chodzisz z bronią...

          – Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, co się dzieje w Nuln. W takich okolicznościach tylko idiota nie będzie miał przy sobie broni, a ja idiotką nie jestem.

          – Zanim się lepiej poznamy, musisz wiedzieć, że ja też nie jestem głupi – powiedział, wbijając w nią wzrok.

          – Świetnie. Nie znoszę głupich ludzi.

          – Nie zbędziesz mnie – zapewnił ją, na co tylko się uśmiechnęła. – Naprawdę czarujące, ale lepiej by było, gdybym wiedział, o co chodzi.

          – Dobrze. Poinformuję cię, jak tylko się czegoś dowiem – obiecała. – Zgadzam się, że jako ochroniarz powinieneś wiedzieć. Czy możemy iść?

          Odsunął się, więc opuściła sypialnię i skierowała się do pokoju obok, by upewnić się, czy Jose także jest już w formie.


          Gdy schodziła na dół, otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wszedł jej narzeczony. Wyglądał na zmęczonego. Najemnik, który mu towarzyszył, odstawił w holu kilka pakunków, po czym opuścił dom.

          – Kupiłem prowiant, kuca, topór, hełm. Przywiozłem ci krasnoluda – zaczął Gert. – O, masz ubranie. Kupiłem ci coś na drogę. Musiałem uzupełnić amunicję i jeszcze parę innych rzeczy.

          – Dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego. – Pomogłabym ci.

          – Zarywasz noce, dziś miałaś ciężki dzień. Mogłem zrobić chociaż tyle.

          – Jesteś strasznie zabiegany – stwierdziła z troską w głosie.

          – To chyba już wszystko. – Rozejrzał się, jakby chciał się upewnić, czy faktycznie tak jest. – Był Edi?

          – Nie – zaprzeczyła, podchodząc bliżej.

          – Bez niego nie ruszymy.

          – Nareszcie – powiedział Jose, który właśnie pojawił się na schodach. – Skoro jesteś, to może pojedziemy do świątyni?

          – Załatwimy to przed samym wyjazdem, gdy Edi będzie z nami, dobrze? – Veronika odwróciła się w stronę Estalijczyka. – Omówmy to gdzie indziej – zaproponowała.

          – Ja mam tu zostać? – upewnił się Alex.

          – Tak – potwierdziła i ruszyła za narzeczonym.


          Weszli do niedużego, przytulnego saloniku i zamknęli za sobą drzwi, by móc swobodnie rozmawiać. Gospodarz nalał wszystkim wina.

          – Czy jesteśmy przekonani, że powinniśmy zabierać Estelę ze sobą? – zaczęła czarodziejka. – Może lepiej by było, gdyby została w świątyni? Można poinformować kapłanów, jakiej wagi jest ta sprawa, a wtedy z pewnością zapewnią jej bezpieczeństwo.

          – Ten wampir jest sprytny. Poza swoją armią ma jeszcze rozum – powiedział Gert.

          – Nie chciałabym popełnić błędu. Możemy sobie z nimi nie poradzić. W Nuln jest więcej osób, które mogłyby jej bronić... Jak ci się wydaje, Jose? – Spojrzała na maga.

          – Nie powinna zostawać w mieście – odpowiedział po chwili namysłu. – Trzeba ją gdzieś ukryć.

          – Wtedy musielibyśmy zostawić z nią ludzi, a to by nas osłabiło – zauważyła.

          – Nie wiem jak to zrobić, ale powinna zniknąć – zasugerował czarodziej.

          – Obawiam się jednego – odezwał się Gert. – Może wampir jest głodny zemsty, ale ta dziewczyna jest dla niego wyjątkowa. Jeśli ją zostawimy i wyjedziemy, to może za nami nie ruszyć.

          – Więc mamy odpowiedź. Musimy ją zabrać – stwierdziła Veronika. – Poradzimy sobie – zwróciła się do Estalijczyka. – Potrzebujemy dobrego planu. To należy załatwić sposobem.


          Gdy tylko skończyli omawiać sprawę, Jose, zniecierpliwiony czekaniem na Egara, postanowił sam pojechać do świątyni Morra. Przekonywanie go, że to zbędne ryzyko, okazało się bezskuteczne. Gert, nie mogąc zrobić nic więcej, przydzielił mu ochronę.


          Czarodziejka stała przy oknie i popijała wino, kiedy uświadomiła sobie, że zapomnieli o pewnym istotnym szczególe.

          – Masz tu jakąś dobrą kryjówkę? – zapytała narzeczonego. – Trzeba schować sztylet tego wampira. Zakładam, że jest przeznaczony do jakiegoś rytuału. Pewnie ma związek z tą księgą i dziewczyną. Nie powinniśmy tego trzymać razem.

          – W studni – szepnął. – Zaraz pójdę po wodę. Gdzie on jest?

          Wyjęła go z torby, którą cały czas nosiła przy sobie i podała Gertowi. Wsunął nóż w rękaw i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz