część 34

330 36 8
                                    

          Szybko dołączyła do narzeczonego.

          – Wyobraź sobie, że on nie chce z niej zrobić przynęty – wyrzuciła z siebie, bo to najbardziej ją poruszyło. – Moglibyśmy dorwać wampira, jakby po nią sięgnął. To jest najlepsze rozwiązanie... Ja już nawet zaproponowałam, żeby zostawić ją w świątyni, a wziąć na jej miejsce pozorantkę. Może von Carstein by się na to nabrał i napadł na nas, ale...

          – Z nas też chcesz robić przynęty? – nie dał jej dokończyć zdania.

          – Przecież trzeba go sprowokować.

          – Nie chcę być dla niego przynętą – powiedział szeptem, jakby zdradzał jej jakiś sekret.

          – Tak czy inaczej, to jest raczej nieaktualne, bo Jose nie zamierza jej zostawić nawet w świątyni.

          – Zabiłaś już kogoś? – zapytał nieoczekiwanie.

          – Tak – potwierdziła, upewniając się wcześniej, że nikt ich nie słyszy.

          – Czy to był zamach?

          – Nie.

          – My wszyscy będziemy stanowić dla niego przeszkodę. Wiesz, jak pionki, które będzie trzeba ominąć albo zbić, zanim się dorwie króla. Ona będzie na samym końcu. Jak w szachach. Gdy rozpoczynasz partię, nie myślisz o królu. Najpierw musisz usunąć wszystko, co stoi ci na drodze – tłumaczył. – Należy wybrać miejsce, gdzie będzie łatwo się chronić, zastawić pułapki. Może jakaś chata, dookoła straże... Nie, to bez sensu. Ale na plantacji... – głośno myślał. – Tysiące zakamarków.

          – Zakamarki jak zakamarki. Tam jest wielu ludzi. Nie powinniśmy ich wszystkich narażać.

          – Trzeba coś z tym zrobić. Muszę wynająć ochronę... – planował.

          – Może najpierw porozmawiaj o tym z Edim – zasugerowała.

          – Szlag go trafi... Edi! – krzyknął.

          Jego przyjaciel obejrzał się, po czym natychmiast zatrzymał konia.

          – Musimy porozmawiać. Mamy problem – oznajmił Gert.

          – Co znowu? Nie wiecie, jakie wybrać serwetki?

          – Obawiam się, że wampir uderzy w plantację. Tam może szukać swoich rzeczy i dziewczyny, gdy dowie się, kim jesteśmy – usłyszał w odpowiedzi i zazgrzytał zębami.

          Veronika uważnie obserwowała obu mężczyzn.

          – To macie, czego chcieliście! – skwitował Edgar. – Koniec! Koniec z plantacją... Trzeba będzie ostrzec mieszkańców, najlepiej od razu odesłać. Zwinąć wszystko, wystawić na sprzedaż.

          – Chyba przesadzasz – stwierdził jego wspólnik. – Chodziło mi raczej o to, żeby wynająć kilkunastu ludzi do ochrony.

          – Kilkunastu ludzi do ochrony? – powtórzył wyraźnie zdenerwowany. – Przepraszam, kim jest ten wampir? Jakimś podrzędnym nekromantą?

          – Jest jednym z von Carsteinów – poinformowała go Veronika.

          – Jednym z von Carsteinów, z rodu von Carsteinów – podkreślił Edi. – Bardzo dumnego, starego i myślę, że mściwego rodu.

          – Dlaczego miałby się mścić na pracownikach plantacji, skoro w tym momencie będzie wolał zająć się mną? – zapytała.

          – Bo jesteś narzeczoną Gerta... Gdybym chciał się zemścić na tobie, najpierw wykończyłbym jego. Potem dowiedziałbym się, gdzie są twoi rodzice, twoje przyjaciółki, rodzeństwo i zająłbym się nimi. Dopiero wtedy bym cię zniszczył, a kiedy już błagałabyś o śmierć, dałbym ci ją, ale byłaby to możliwie najokrutniejsza śmierć... Ja jestem normalny, więc zakładam, że von Carsteinowie mają dużo większy polot w tych sprawach.

          – A ja jestem przekonana, że będzie chciał to załatwić szybko i nie będzie się rozpraszał. On chce czegoś... – tłumaczyła.

          – Nie mówię o nim, tylko o von Carsteinach – przerwał jej Edgar. – Chcecie zabić kogoś z książęcego rodu! – uniósł się. – Nie obawiam się jego, tylko tego co będzie potem. Wy się chyba w ogóle nie zastanawiacie nad konsekwencjami swoich czynów.

          – Zabijemy wampira i będzie po sprawie. To proste – stwierdziła czarodziejka.

          – Levin Teuber zabił jakiegoś skavena. Cholera wie, co to jest, ale chyba szczuropodobny mutant. Ci skaveni w odwecie wykończyli mu całą rodzinę, a on zdychał we własnych wymiotach. Zaznaczam, że zabił mutanta, a nie kogoś ze szlacheckiego rodu. Wy wkraczacie na wojenną ścieżkę. Niestety kiepsko widzę tę batalię... Trzeba po prostu się zmyć. Zresztą i tak ta cała plantacja już wychodzi mi bokiem – powiedział nie bez emocji.

          – Trzeba to załatwić inaczej – zaczął Gert. – Co z tego, że my go wykończymy? Możemy przecież sprzedać tego trupa komuś innemu. Komuś, komu będzie to na rękę. Myślę, że za zabicie wampira przysługuje jakaś nagroda.

          – Chyba płacą za kły. – Veronika gdzieś o tym słyszała.

          – Właśnie. Nam na tym nie zależy, ale na pewno znalazłby się ktoś, kto chętnie by się pod tym podpisał. W ten sposób moglibyśmy zmylić trop.

          Edi pokiwał głową, doceniając pomysł przyjaciela.

          – Ale musielibyśmy załatwić to po cichu – zaznaczył.

          – Tak, tylko co z ludźmi na plantacji? – przypomniał Gert.

          – Wampir nie będzie się tam fatygował, jeśli będzie wiedział, że pojechaliśmy gdzie indziej – stwierdziła czarodziejka. – Musimy mu zostawić wyraźny trop.

          – Puściliśmy go nago przez las. Mimo wszystko może chcieć pojechać na plantację – upierał się Edgar. – Jestem pewny, że nam tego nie zapomni. Myślę, że nawet jakbyś oddała mu dziewczynę, książki i jeszcze dorzuciła do tego dwie skrzynki złota i tak by nie zapomniał.

          W tej kwestii akurat byli zgodni.

          – Jest jedno miejsce, gdzie moglibyśmy pojechać, żeby to załatwić dyskretnie – powiedział po chwili Edi. – Na południu, w pobliżu gór.

          – Co to za miejsce? – zainteresowała się kobieta.

          – Odludzie, ranczo. Nieduży, bardzo przytulny, pusty dom – powiedział. – Pięć lat temu kupiłem ziemię i kazałem go wybudować. Na spokojną starość.

          Gert nie był w stanie ukryć zaskoczenia wywołanego tą informacją.

          – Najwyraźniej bez ciebie. – Veronika puściła oko do narzeczonego.

          – A może to miała być niespodzianka – odpowiedział jej żartem.

          – Bez ciebie, kochanie. Wspomniał przecież o spokojnej starości – przypomniała.

          – Bez ciebie jestem całkiem spokojny, kochanie – odciął się z uśmiechem.

          – To twój wampir – dorzucił Edi, patrząc na nią z wyrzutem.

          – Nie mam żadnego wampira – zapewniła go.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz