część 20

348 36 14
                                    

          Veronika, ignorując już Edgara, podeszła do Gerta, stanęła przed nim i przez chwilę tylko na siebie patrzyli.

          – Nie zgadzam się – powiedział, a ona go pocałowała. – Nie przerywaj mi, gdy mówię – poprosił, po czym wrócili do długiego pocałunku.

          Ta bliskość sprawiła im obojgu ogromną przyjemność. Bardzo się za sobą stęsknili.

          – Nie zgadzam się na to, żeby ślubu nie było. I nie obchodzą mnie twoje argumenty – kontynuował.

          Już miała mu odpowiedzieć, ale właśnie wtedy odezwał się Edi:

          – A ty jaki masz interes w tym, żeby ganiać tego wampira? Przecież ona ma narzeczonego, tak? – Wbijał wzrok w czarodzieja.

          – On jest magiem. To jego obowiązek – wtrąciła się Veronika.

          – Ty mówisz wampir, a on mówi Estela. Każdy głupi zauważy, że ona bardziej go interesuje.

          – Motywy nie są tu ważne. Liczy się wynik i cel, do jakiego się dąży – stwierdziła.

          – A środki? – zainteresował się Edgar.

          – Środki też są ważne – powiedział Jose. – Nie możemy używać broni wroga, zwłaszcza takiego.

          – To bez sensu – skwitował Edi, opierając się o drzewo. – Uganianie się za nim jest bez sensu. Poza tym on mógł zjechać z tej drogi już dawno temu.

          – Owszem. – Kobieta musiała przyznać mu rację w tej kwestii.

          – Mogliśmy nie zauważyć śladów w miejscu, gdzie trzymaliśmy konie. Jak wy chcecie go szukać? – kontynuował.

          – Macie jakieś światło? – zapytała, patrząc na nich po kolei.

          – Zawsze – potwierdził Jose i ruszył za nią, gdy skierowała się w stronę miejsca, gdzie przerwali pościg.

          Chciała sprawdzić, czy na ziemi zostały jakieś ślady. Liczyła na to, że w trawie uda jej się coś dostrzec.


          Gert przez chwilę chodził za nią w milczeniu.

          – Pogadam z Edim – oznajmił w końcu.

          – O czym? – zapytała, rozglądając się po drodze.

          – Mógłby nam się przydać. Spróbuję go przekonać, by nam towarzyszył. To może trochę potrwać.

          – Przecież i tak chyba nie będzie sam wracał.

          – O to bym się nie założył... Każdy znajdzie jakiś powód, żeby zabić wampira... – zaczął się zastanawiać, co to mogłoby być w przypadku jego przyjaciela.


          Jeszcze zanim Gert się oddalił, Jose wypowiedział jedno ze swoich zaklęć i płomień zatańczył nad jego dłonią. Ustawiał go w dowolnym miejscu, manipulując nim gestami. Z jego pomocą Veronika szybko odkryła ślady wielu koni. Kucnęła, by bliżej im się przyjrzeć.

          – My chyba tędy przejeżdżaliśmy – powiedział do niej czarodziej.

          – Tak? – Zmartwiło ją to.

          – Tak mi się wydaje... Zresztą tu jest ścieżka. Musieliśmy nią jechać.

          Zaklęła pod nosem.

          – Równie dobrze mógłby teraz siedzieć w tej swojej wieży – stwierdziła z irytacją w głosie.

          – Wymyśl coś – poprosił szeptem Jose. – Potrzebujesz jeszcze światła?

          Pokręciła głową, więc krótkim słowem zgasił ogień.

          – Żadne z nas nie jest łowcą wampirów – kontynuował. – Jeśli go zgubimy i nie znajdziemy w ciągu dnia, to w nocy nie będziemy już mieli szans.

          – Najmniejszych – zgodziła się z nim. – On może być gdziekolwiek.

          – Moglibyśmy ewentualnie złapać trop, jeśli zostawi po drodze jakieś trupy. I tak musielibyśmy mieć sporo szczęścia, by pojechać w odpowiednim kierunku.

          – Może poszukamy w tej wieży? Przecież uciekał w pośpiechu. Tam mogą być ślady, wskazujące na to, skąd jest – domyślała się.

          – Więc wróci po to... 

          – Możliwe. Powinniśmy tam pojechać. Jesteśmy stosunkowo niedaleko – stwierdziła. – Stamtąd o świcie wyruszymy na poszukiwania. To chyba jedyne rozsądne rozwiązanie... Jedźmy powoli, nasłuchujmy. Koncentruj się na magii. Może będzie coś kombinował.

          – Wkurza mnie to. Wolałbym stanąć z nim do pojedynku twarzą w twarz. Nawet z dwoma wampirami.

          – Ja nie miałabym ochoty na taki pojedynek – przyznała szczerze.

          – Może powinniśmy udać się do Kolegium? – zastanawiał się głośno. – Nie, za daleko.

          – Po co? – zdziwiła się Veronika.

          – Na pewno są czarodzieje, którzy znają się na tropieniu.

          – Oszalałeś? Chciałbyś tam jechać, by poskarżyć, że spotkałeś wampira?

          – Nie poskarżyć, a poprosić o pomoc. A jeśli w wieży nic nie znajdziemy?

          – To ja już wolałabym udać się do Nuln i skorzystać z usług łowców wampirów. Oni są chyba w każdym mieście – powiedziała i ruszyła w stronę pozostałych.


          Gert nadal rozmawiał z Edim. Przerwał, gdy czarodzieje się zbliżali i wyszedł im naprzeciw.

          – I co? Macie coś? – zwrócił się do nich radosnym głosem.

          – Nie. Wracamy do wieży – poinformowała go kobieta. – Zakładamy, że on może się tam zjawić.

          – Nie wiem, czy uda mi się go przekonać. Kiepsko to widzę – powiedział prawie szeptem.

          – A co? Zostawiliście tam coś? – zapytał głośno Edi.

          – Nie, ale może on coś zostawił – odpowiedziała mu od razu.

          – Oby to było złoto. – Podniósł się leniwie z miejsca.

          – Na pewno miał przy sobie złoto – stwierdził Gert, co wywołało uśmiech na twarzy czarodziejki.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz