część 3

454 45 14
                                    

          Zsiadła z konia, by dokładniej przyjrzeć się pięciu martwym mężczyznom. Trzech z nich było Estalijczykami. Po płaszczach poznała, że to oni towarzyszyli porwanej kobiecie. Pod spodem mieli porządne pancerze. Twarz jednego była rozszarpana od strzału w głowę.

          – Paskudna rana – powiedziała do siebie Veronika, przyglądając się temu.

          Pozostali mężczyźni byli zaniedbani i zarośnięci, ubrani w kolczugi. Nigdzie nie było broni. Czarodziejka przeszukała ich po kolei, chcąc ustalić, z kim mieli do czynienia. Nie znalazła żadnej biżuterii ani pieniędzy. Ci w płaszczach mieli za to tatuaże. Były to herby, które nic jej nie mówiły.

          – Powiesz coś o tym? – zapytała Jose, wskazując na tatuaż.

          – To żołnierze z Magritty w Estalii. Oficerowie, nie szeregowi... Mówiłaś, że miała na sobie kaptur. Taki sam? To była Estalijka?

          – Możliwe. Widziałam czarne, kręcone włosy.

          Przed odjazdem kobieta zajrzała jeszcze do chaty, jednak w środku było zupełnie pusto. Najwyraźniej od dawna nikt w niej nie mieszkał.


          – Dogońmy tamtych, zanim dotrą do tartaku – zaproponowała, gdy już dostatecznie rozejrzała się po okolicy.

          – Więc ratujemy Estalijkę? – w głosie Jose brzmiała ekscytacja.

          – Cieszysz się?

          – Cholernie! Dawno nie widziałem rodaczki. – Był pełen zapału.

          – Ma narzeczonego – przypomniała sobie Veronika.

          – Co? Teraz mi o tym mówisz? – Zmrużył oczy. – Manipulantka... Skąd wiesz, że ma narzeczonego?

          – Mówili o nim.

          – Co? – dopytywał.

          – Dokładnie nie pamiętam. Coś, że chciała się z nim spotkać i jej to załatwią.

          – Może on już nie żyje? Jeśli tak, będzie zrozpaczona – stwierdził z powagą.

          – A ty pewnie chętnie ją pocieszysz? – Czarodziejka ukrywała przed nim rozbawienie.

          – Zrobię, co w mojej mocy. Kurczę... – Zatrzymał się nagle. – Chyba wyszedłem z wprawy.

          – To znaczy? – Tym razem nie miała pojęcia, o co mu chodziło.

          – Tutaj na północy to jest łatwe. Kobiety z południa są bardziej wymagające – wyjaśnił.

          – Nie wiem. Nie znam się na tym, ale skoro tak twierdzisz...

          – Boję się, że nie dam rady. – Ku jej zdumieniu, wydawał się być tym naprawdę przejęty.

          – Z pewnością wszystko sobie przypomnisz – powiedziała, na co on wzruszył ramionami, robiąc przy tym bezradną minę.

          – Czuję się jak przed pierwszym razem – wyznał szczerze. – Pamiętasz?

          – Tak – odparła krótko, nie zamierzając wdawać się w szczegóły.

          – I jak było? – zapytał, a ona lekko się skrzywiła, co niewłaściwie zinterpretował. – Aż tak źle? Wolałbym, żeby teraz tak nie było. I żeby język nie zaplątał mi się na supeł... Co ja w ogóle gadam?

          – Dla mnie to nie ma teraz większego znaczenia, ale jeśli już pytasz, to przyznam, że bredzisz – podsumowała.


          Veronika narzuciła tempo, chcąc jak najszybciej dogonić porywaczy. Zakładała, że wierzchowce, które zabrali martwym Estalijczykom, będą ich nieco spowalniać w lesie.

          Na postoju założyła płaszcz i jak zwykle naciągnęła na głowę kaptur. Niezależnie od okoliczności nie chciała być rozpoznana.


          Zatrzymali się na wzgórzu i okazało się, że mieli sporo szczęścia. Widać było z niego rzekę, przy której stały konie, a nieopodal byli mężczyźni, których spotkała rano. Jeden z nich, pochylony nad wodą, płukał sobie kark. Skrępowana więzami kobieta leżała na ziemi. Była przytomna. Choć od porywaczy dzieliło ją najwyżej dziesięć kroków, próbowała się uwolnić.


          – Co robimy? – Jose odezwał się półgłosem.

          – Na początek można grzecznie zapytać, dlaczego więżą tę kobietę – zaproponowała czarodziejka, obserwując porywaczy.

          – Dobra. Tylko ustaw się tak, żeby moje kule cię nie poparzyły.

          – Z boku będzie dobrze? – upewniła się.

          – Bardzo dobrze... Będziesz używać magii?

          – Jeśli to będzie konieczne.

          – Na pewno – stwierdził, mrużąc oczy.

          – Też mi się tak wydaje. – Uśmiechnęła się pod kapturem.

          – Myślę, że ona jest ładna – stwierdził, patrząc w stronę dziewczyny.

          – A ja myślę, że oni będą stawiać opór.

          – Może sam się tym zajmę? – zaproponował.

          – Lepiej zróbmy to razem. Oczywiście masz pierwszeństwo. – Poszła mu na rękę.

          – Dobrze. Ja z nimi pogadam... I jeśli mogę cię prosić, stań z boku, ale tak dwa kroki z tyłu... – Popatrzył niepewnie na Veronikę.

          – Jasne – zgodziła się, bo to nie miało dla niej najmniejszego znaczenia.

          – Potrzebuję trochę miejsca na wykonanie gestów... – zaczął tłumaczyć, ale mu przerwała, doskonale wiedząc, że próbuje mydlić jej oczy.

          – Rozumiem. Tak zrobimy. Nie ma sprawy.

          Skinął głową, po czym ruszyli w stronę rzeki.

          – Jeszcze jedno – powiedział po drodze. – Jeśli ja mam się nimi zająć, ty mnie ubezpieczaj.

          Kobieta przystała na to, rozglądając się czujnie dookoła.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz