część 57

247 31 30
                                    

          – Przydałoby się to umyć przed wyjazdem – stwierdziła Veronika, zbierając naczynia po obiedzie. – Gdzie jest kuchnia?

          – Ja to zrobię – powiedział jej narzeczony, podnosząc się z miejsca. – Nie chcę, żebyś pracowała w domu. Później będziemy mieli służbę, a teraz ja się tym zajmę.

          – Przestań – poprosiła. – To tylko talerz.

          – Trzy talerze – poprawił ją.

          – Poradzę sobie nawet z trzema – zapewniła go. – Omówcie szczegóły.


          – Jest coś jeszcze, co mi nie pasuje – zaczął Alex, podążając za kobietą do kuchni. – Macie złoto, nie jesteście byle mieszczuchami, ale nie widzę tu strażników, których przecież możecie sobie kupić. Zamiast starać się o ochronę, wyjeżdżacie. Większość ludzi uważa, że miasto jest bezpieczniejsze niż to wszystko, co jest poza jego murami.

          – Teraz chyba bezpieczniej jest poza miastem – powiedziała Veronika.

          – Tam nie ma strażników, nie ma świątyń, kapłanów.

          – A tu w biały dzień wampiry atakują ludzi w zajeździe – przypomniała.

          – Dla mnie to wszystko jest jakieś dziwne. Wampiry niechętnie dzielą się swoim... darem. – Założył ręce na piersiach i popatrzył na nią, jakby oczekiwał wyjaśnień.

          – Ten czarodziej, który mi pomógł, podejrzewa, że jeden z nich oszalał.

          – Więc mają przywódcę. Młody wampir nie jest w stanie nad sobą zapanować do tego stopnia, by przestać pić i podzielić się swoją krwią. Są strasznie chciwe, zachowują się jak bestie... To tak, jakby porównać psa do wilka. Von Carsteinowie są jak psy. Wyuczone, wyszkolone, w miarę opanowane i przystosowane do życia z ludźmi. Wilk jest dziki, nieobliczalny i krwiożerczy – tłumaczył, a kobietę zastanawiało, skąd miał tę wiedzę. – Tam w zajeździe nie wyglądałaś na przerażoną. – Zmienił temat.

          – Musiałam trzymać fason, ale to było straszne. – Wzdrygnęła się, by podkreślić swoje słowa. – Coś okropnego. Przeżyłam to wewnętrznie.

          – Ciekaw jestem tego wnętrza. Trzymać fason. Proszę cię... – Pokręcił głową. – Musi je kontrolować. Trzeba go dorwać, a wtedy z resztą pójdzie łatwo.

          – Wiele wiesz o wampirach... Doświadczenie?

          – Owszem – odparł. – Pewnie trzyma je blisko siebie. Prawdopodobnie chowają się w kanałach.

          – Dlaczego na niego nie zapolujesz, skoro wiesz, że wystarczy go załatwić i to rozwiąże problem? – zapytała.

          – Masz rację, zaraz się tym zajmę – rzucił z ironią. – One pod ziemią są u siebie. To tak, jakby polować na nie w Sylvanii.

          – Ty chyba nie należysz do tych łowców wampirów? – Spojrzała na niego, przerywając zmywanie.

          – Tych fanatyków? Nie, ale znam wielu – przyznał.

          – Pracowałeś z nimi? – zainteresowała się.

          – Owszem – potwierdził.

          – Świetnie. Jesteś idealną osobą na taką okazję – powiedziała z uśmiechem.

          – Też tak uważam, ale skoro wyjeżdżamy, to nic z tego... Co to za dziewczyna w świątyni Morra?

          – Znajoma Jose – odparła i wróciła do swojego zajęcia.

          – Kapłanka? – dopytywał.

          – Nie. W zasadzie to ja jej nie znam. Nie wiem, kim ona jest. – Czarodziejka nie miała najmniejszego zamiaru wtajemniczać go w cokolwiek.

          – Opłakuje kogoś?

          – Zdaje się, że jej narzeczony zaginął.

          – Skoro jest w świątyni Morra, to chyba już go pochowała – stwierdził.

          – Powinniśmy jechać – zauważyła i po tym jak wytarła dłonie, ruszyła do wyjścia.

          Alex bez słowa podążył za nią.


          Kobieta zajrzała do salonu. Gert i Edgar nadal tam byli.

          – Zbieramy się? – zapytała.

          – Tak, najwyższy czas – powiedział jej narzeczony i położył klucz na stole.


          Bez ociągania zapakowali na konie bagaże, po czym skierowali się do świątyni. Zatrzymali się po drugiej stronie placu, na środku którego ustawiono gruby słup. Były do niego przytwierdzone solidne łańcuchy, a u jego podstawy leżało sporo popiołu.

          – Teraz chyba nic nam nie grozi – stwierdził Gottri. – Skoro już tu jesteśmy, skorzystam z okazji i szepnę parę słów Morrowi.

          Czarodziejka nie zaprotestowała, więc pojechał za Gertem, który w towarzystwie dwóch ochroniarzy udał się do świątyni.


          Za długo stali w jednym miejscu. Z każdą chwilą w Veronice narastała obawa, że może dojść do kolejnego zamachu. Gdy w końcu z budynku wyszedł krasnolud, odetchnęła z ulgą, jednak niepokój powrócił, kiedy okazało się, że wracał sam.

          Wsiadł na swojego czarnego, wyjątkowo żwawego kuca i ruszył w stronę czekających towarzyszy.

          – Widziałeś ich? – zapytała, gdy tylko do nich dotarł.

          – Nie – odpowiedział.

          – Coś się tam dzieje?

          – Chyba nie. Wampiry raczej nie są na tyle głupie, żeby włamywać się do świątyni Morra. Pewnie od razu stanęłyby w płomieniach, a po tym by wybuchły. – Roześmiał się głośno.

          Kobieta rozejrzała się dokoła i wtedy dostrzegła kogoś zakapturzonego w płaszczu. Stał w cieniu na końcu ulicy. Natychmiast dyskretnie poinformowała o tym Alexa.

          – Zaczekajcie tu – powiedział i zawrócił konia.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz