część 27

332 37 9
                                    

          Po drodze oddał jeden strzał. Trafił w czaszkę ożywieńca z taką siłą, że bełt przebił ją na wylot, sięgając kolejnego nieumarłego.

          – Do mnie! Wszyscy do mnie! – wrzasnął ten pod jaskinią, unosząc wielki miecz. Jego głos był ochrypły i brzmiał nienaturalnie.

          Veronika i Edi bez problemu stratowali znaczną część szkieletów, które były na ich drodze, jednak pozostałe, korzystając z bliskości, próbowały ich atakować. Na szczęście żaden z nich nie zadał celnego ciosu.

          Postać z wejścia zdawała się być nie do końca materialna. Ruszyła do przodu i zatrzymała się po paru krokach, przyjmując bojową postawę. Prawdopodobnie kiedyś był to człowiek. Można było dostrzec u niego zarys męskiej sylwetki odzianej w futro. Wyglądał naprawdę groźnie. Szczególnie niepokojące były jego oczy o czerwonym odcieniu.

          Edgar zatrzymał się pięć metrów od niego i sięgnął po pistolet. Czarodziejka celowo została nieco z tyłu. Po cichu wypowiedziała zaklęcie, starając się zsynchronizować swój atak z atakiem towarzysza. Gdy ten wystrzelił, sztylety cienia pomknęły w stronę ożywieńca. Wtedy ludzka sylwetka zniknęła, a pozostały szkielet upadł, wypuszczając broń.

          Edgar natychmiast odrzucił pistolet, błyskawicznie sięgnął po miecz i zaczął się rozglądać, cofając się o kilka kroków.

          – Świetna robota – stwierdziła Veronika, podjeżdżając do niego.

          – Najgorsze przed nami...


          Jose siedział na koniu, obserwując to, co się działo. Nieumarli, którzy nie polegli, powoli zmierzali w stronę jamy. Prawdopodobnie był to jakiś stary grobowiec. Z bliska można było stwierdzić, że wejście stanowił kamienny, zdobiony portal.


          – Porozjeżdżasz ich jeszcze trochę? – kobieta poprosiła Gerta, gdy do nich dołączył.

          Wykorzystanie wierzchowców w tej walce okazało się niezwykle skuteczne.

          – Dobrze – zgodził się i zawrócił.

          – Teraz zostało najciekawsze – powiedział Edgar, zerkając w stronę ciemnego wejścia.

          Veronika zsiadła z konia i powoli ruszyła w tym kierunku. Mężczyzna podążył za nią, zabierając ze sobą pochodnię. Zatrzymała się przed grobowcem i zaczęła nasłuchiwać.

          W środku było zupełnie cicho. Wychyliła się nieznacznie, by tam zajrzeć. Wewnątrz panował kompletny mrok. Czuć było jakiś nieprzyjemny zapach.

          Edi podpalił pochodnię, podał ją towarzyszce i pobiegł po swój pistolet. Szybko go przeładował i odbezpieczył. W lewą rękę wziął miecz.

          – Co? – zapytał, gdy zauważył, że czarodziejka z zainteresowaniem obserwowała jego poczynania. - Raz mogłabyś się zachować jak prawdziwa kobieta.

          – Uważasz, że czegoś mi brakuje?

          – Nie czas na rozwijanie tej myśli – powiedział, po czym powoli ruszył do środka.

          Szła za nim, wytężając wszystkie swoje zmysły. Przed nimi był niespełna dziesięciometrowy korytarz, potem nieznaczny uskok w dół. Tam stały dwa konie.

          Podkradli się do stopni. Dopiero wtedy zatrzymali się, by dokładnie się rozejrzeć. Pomieszczenie było dość przestronne. Pośrodku na podwyższeniu leżała duża, kamienna płyta. Na niej spoczywała Estela z rękoma złożonymi na brzuchu.

          – Tu chyba nic nie ma. Zabierajmy dziewczynę, konie i spadajmy – wyszeptał Edgar. – Ruszaj. Ja ubezpieczę tył. Te trupy zaraz tu będą... Poradzisz sobie z nią?

          – Chyba tak – odpowiedziała Veronika, wchodząc głębiej.

          Skoncentrowała się na magii, ale tym razem również nie wyczuła niczego niepokojącego. Po drodze obejrzała sklepienie, pamiętając o tym, że niektóre wampiry posiadają zdolność przemiany w nietoperze.

          Edi ukrył się za załamaniem ściany.

          – Pospiesz się – syknął. – Nie czas na zwiedzanie.

          Czarodziejka podeszła do kamiennego cokołu, by dokładniej mu się przyjrzeć. Dostrzegła stare, przegniłe stemple i żadnego miejsca, w którym mógłby ukryć się wampir. Potem pochyliła się nad Estelą, która zdawała się nie oddychać. Wyglądała jak martwa. Była blada i zimna, a jej usta były sine. Na szyi nie było widać śladów ugryzienia. Czarodziejka delikatnie szturchnęła ciało. Było wiotkie, co świadczyło o tym, że prawdopodobnie żyła.

          – Wsadź ją na konia i zabierajmy się stąd – półgłosem ponaglał ją Edgar.

          Kobieta zrobiła to nie bez trudu. Potem przywiązała konia z Estalijką do swojego rumaka.

          – Jesteś uratowany – powiedziała do niego, poklepując go czule, po czym skierowała się do wyjścia.

          – Szybciej! – z zewnątrz doszedł ich głos Gerta. – Szkielety się zbliżają!

          Gdy opuszczali grobowiec, stał u wejścia dzierżąc pistolet i miecz. Jose szykował się do walki rapierem, ponieważ powoli zbliżali się do nich kolejni nieumarli.


          Na szczęście udało im się zjechać ze wzgórza, zanim doszło do konfrontacji.

          – Wracamy do Nuln? – zapytał Gert.

          – Nie mamy jeszcze wampira – odparła czarodziejka.

          – Jak to? Nie było go tam? – zdziwił się.

          – Niestety nie.

          – I co teraz?

          – Najpierw musimy się oddalić na bezpieczną odległość, tak? – Spojrzała na Jose, który skinął głową.

          Veronika dopiero wtedy zauważyła, że kiepsko wyglądał. Był bardzo blady.

          – Muszę odpocząć – przyznał. – Co z nią? – Jego wzrok powędrował w stronę rodaczki.

          – Blada, zimna, wygląda jak martwa, ale nie jest sztywna... – poinformowała go.

          Jose głośno przeklął.

          – Nie widziałam ugryzień, ale też nie oglądałam jej zbyt dokładnie – kontynuowała.

          – Może nie jest prawdą, że kąsają w szyję – zasugerował Edgar. – Mógł ją ugryźć gdzie indziej.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz