część 24

325 35 25
                                    

          Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła półprzezroczystego, wiekowego mężczyznę z długimi włosami i brodą. Z jego podkrążonych oczu bił gniew. Ubrany był w kapłańskie szaty Vereny, a na szyi miał jej symbol zawieszony na grubym łańcuchu. Nie stał bez ruchu. Właśnie wyciągał kościste, długie ręce w stronę twarzy Veroniki. Wrzasnęła zaskoczona i równie przerażona. Ze strachu, który nią zawładnął, nie mogła się nawet ruszyć.

          Na szczęście pozostali zachowali zimną krew. Edi błyskawicznie wyciągnął miecz i zamachnął się na ducha, jednak broń przeszła przez niego jak przez powietrze, nie zadając mu najmniejszych obrażeń. Atak Estaliczyka rapierem miał identyczny skutek. Duch, nie zważając na nich, spróbował chwycić czarodziejkę. Kobieta odruchowo zasłoniła się księgą, którą akurat trzymała. Poczuła, że w nią uderzył. Wtedy coś z boku pchnęło ją tak mocno, że upadła, upuszczając swoją tarczę.

          – Tylko magiczną bronią! – krzyknął Jose i wypowiedział zaklęcie, które rozpaliło jego rapier.

          Zjawa spróbowała sięgnąć czarodzieja, ale ten zgrabnie się uchylił. Edgar, po tym jak odepchnął Veronikę, w akcie desperacji rzucił się na księgę, by ją podnieść. Kobieta opanowała się i po cichu wypowiedziała formułę Sztyletów cienia, kierując pociski w napastnika. Ten wrzasnął i rozwścieczony natychmiast ruszył w jej stronę. Wtedy Jose przebił go płonącym rapierem i tajemnicza postać nagle zniknęła, jakby rozpływając się. Nie zostawiła po sobie żadnego śladu.

          Wszyscy zaczęli rozglądać się nerwowo. Edi stał z księgą, cały czas gotowy do ataku. Trochę obolała po upadku Veronika powoli się podniosła, a po chwili zaalarmowany krzykami Gert przybiegł z wieży z pistoletem w dłoni.

          – Jak zwykle przegapiłeś najlepsze – powiedziała do niego narzeczona, gdy był już blisko.

          – Co się stało? – zapytał wyraźnie zdezorientowany.

          – Powinniśmy się stąd zabierać. To miejsce jest nawiedzone – oświadczył Edi.

          Veronika podeszła do niego i zabrała mu księgę. Podniosła z ziemi również tę, którą przeglądał czarodziej. Była ładnie oprawiona, niezbyt gruba i stosunkowo nowa.

          – To chyba jego pamiętnik albo coś w tym stylu – poinformował ją Estalijczyk.

          Zajrzała do środka. Faktycznie wyglądało to na pamiętnik, a konkretnie jego trzynastą część. Należał do Dietmunda von Carsteina.

          Obie książki schowała do swojej torby i wróciła do przeszukiwania skrzyni. Znalazła w niej jeszcze dwie szkatułki: srebrną i drewnianą.

          – Chyba nie powinnaś się tym bawić. To zbyt niebezpieczne – ostrzegł ją Edgar.

          – Nie martw się. Nic mi nie będzie... Poza tym siniakiem, którego będę miała dzięki tobie.

          – Uratowałem ci życie. To chyba niewielka cena... Nie ma za co. Zresztą każdy zrobiłby to na moim miejscu. Ty z pewnością też... Przynajmniej taką mam nadzieję.

          Słuchała go niezbyt uważnie, sprawdzając czy magia nie emanuje od szkatułek. Nie wyczuła niczego, więc ostrożnie otworzyła tę drewnianą. W środku była wyścielona sianem, w którym leżały przezroczyste, zakorkowane fiolki z kolorowymi płynami. Żadna z nich nie była opisana.

          – Ja się na tym nie znam, ale to może być niebezpieczne. To może być na przykład trucizna – znów odezwał się Edi.

          – Nie zamierzam tego pić – poinformowała go.

          – Jak najszybciej powinniśmy się tego pozbyć.

          – Najpierw należy to zbadać, dowiedzieć się co to może być – wtrącił Jose.

          – To może ty byś się tym zajął, a nie wystawiasz na niebezpieczeństwo...

          – Nie martw się tak o mnie - Veronika przerwała Edgarowi, gdy ten udawał, że zastanawia się nad jej imieniem.

          – To nic osobistego. Po prostu jesteś kobietą mojego przyjaciela – wyjaśnił.

          – Co tu się właściwie stało? – zapytał ponownie Gert. – Chodzi mi o tego typa, z którym walczyliście.

          – To był chyba duch... Tak, Jose? – zwróciła się do czarodzieja, nie mając pewności.

          – Bez wątpienia – przytaknął. – Edi próbował odrąbać mu łeb, a miecz po prostu przez niego przeleciał. Dopiero jak umagiczniłem swój rapier...

          – Sam go załatwił – wtrąciła Veronika, a Jose spojrzał na nią nieco zaskoczony.

          – Skąd się tu wziął? Czy tu jest jakiś cmentarz? – dopytywał Gert, rozglądając się po okolicy.

          Kobieta otworzyła drugą skrzyneczkę. W niej był sztylet, zawinięty w czarne płótno. Wyglądał dość nietypowo. Wykonany był z kości, a na ostrzu miał nacięcia. Prawdopodobnie tamtędy miała spływać krew. W rękojeści umieszczony był starannie oszlifowany kryształ. Czarodziejka nie rozpoznawała znaków, jakimi był ozdobiony.

          Podeszła z tym sztyletem do Jose i pokazała mu go.

          – Mówią ci coś te symbole? – zapytała.

          Wziął go do ręki i zaczął oglądać ze wszystkich stron. Palcem sprawdził ostrze.

          – Nie, ale pewnie służy do rytuałów. Nie nadaje się do krojenia mięsa ani zabijania. Jest tępy... To chyba kość.

          – Może w pamiętniku będzie coś na ten temat – powiedziała, zabierając nóż.

          – Nie zdążyłem tam zajrzeć.

          – Chyba już czas ruszać – zauważyła, zmierzając w stronę swoich rzeczy.

          Po drodze zabrała obie szkatułki. Wszystkie cenne dla niej przedmioty schowała do swojej torby.

          – Powinnaś oddać to Jose – zasugerował Edgar, wskazując na dziwny sztylet.

          – Nie jest magiczny – odparła.

          – A ja słyszałem słowo „rytuał". Każde dziecko wie, że nie należy się bawić...

          – Nie zamierzam odprawiać rytuałów – przerwała mu lekko zirytowana.

          – To są rzeczy wampira, nekromanty. Przed chwilą był tu jakiś duch.

          – Jedziecie? – zapytała, wsiadając na konia.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz