część 15

340 38 11
                                    

          Właśnie wtedy gwałtownie otworzyły się drzwi, w których stanął Jose z rapierem w dłoni. Veronika poczuła nieopisaną ulgę. Czarodziej wyciągnął rękę w stronę oprawcy i wypowiedział zaklęcie. Ogień z pochodni, którą ten trzymał przed sobą, buchnął mu prosto w twarz. Mężczyzna momentalnie upadł na kolana i zaczął przeraźliwie wyć.

          Estalijczyk wyjrzał jeszcze na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Doskoczył do wijącego się z bólu sługi wampira i przebił go rapierem. Potem podszedł do kobiety i zasłonił jej piersi.

          – Pani, nie lękaj się. Przybyłem, by cię uratować – oznajmił teatralnie i puścił do niej oko. – Rozetnę więzy. Nie będzie bolało.

          Gdy tylko oswobodził jej ręce, wyjęła sobie knebel z ust.

          – Na którym jesteśmy piętrze? – zapytała, gdy uwalniał jej nogi.

          – Nie wiem. Będzie z dwadzieścia metrów.

          – Wyrzucił moją księgę na zewnątrz.

          Jose zostawił ją, podbiegł do okna i wychylił się przez nie.

          – Nie widzę jej – powiedział przejęty.

          – Pierścień! Gdzie on jest? Zabiłeś tego wampira? – pytała, kończąc się uwalniać.

          – Jeszcze nie. Może Gert albo Edi się tym zajęli.

          – Jak to Gert albo Edi? Co Gert tu robi?

          – Jak to co? Przecież cię ratujemy – odpowiedział, jakby to było oczywiste.

          – Zostawiłam go...

          – Zostawiłaś mu też list. Najwyraźniej miał... A co mnie to teraz obchodzi? – Jeszcze raz wyjrzał przez okno.

          – Jaki dziś dzień? – zainteresowała się, a gdy podał jej datę, okazało się, że była nieprzytomna dwie doby.

          – O bogowie – jęknęła. – A gdzie my w ogóle jesteśmy? – Wstawała powoli i ostrożnie. Czuła się niepewnie po takim czasie w bezruchu.

          – Po północnej stronie Reiku. Dzień drogi od Nuln.

          – Trzeba go znaleźć – stwierdziła, zbierając swoje rzeczy ze stołu.

          – Na dole raczej go nie będzie – powiedział Jose. – Pójdziemy do góry.

          – Co to za budynek? Macie dla mnie konia?

          – Konie są na dole, w ukryciu – wyjaśnił.

          – Mój też?

          – Tak, zabraliśmy go. Estela ich pilnuje.

          – On chyba jej szuka. Sądzę, że właśnie o nią mnie pytał.

          – Naprawdę? – To bardzo zdziwiło czarodzieja.

          – Pewności mieć nie mogę. Mówił, że kogoś szuka. Ona nie powinna być sama w tej sytuacji. Idź do niej – zasugerowała Veronika.

          – Jest w bezpiecznym miejscu.

          – Tak czy inaczej, nie powinna być sama.

          – Ty też – stwierdził.

          – Ja sobie poradzę.

          – Właśnie widzę... – mruknął.

          – Świetnie sobie radzę – zapewniła go.

          – Jasne. Może zacznij od... – Wskazał jej rozerwaną koszulę.

          – Nie ma guzików – wyjaśniła, po czym wzięła swoją torbę i ruszyła do drzwi.

          – Zaczekaj – zatrzymał ją.

          Wyjął ze swoich rzeczy agrafkę i podał jej, więc spięła bluzkę na wysokości biustu.

          – Gdzie jest Gert? – zapytała niby od niechcenia.

          – Chyba z tyłu – odparł. – Gdy się ostatnio widzieliśmy, był cały – dodał, przewidując jej kolejne pytanie.

          – Dobrze... Do góry, tak? – upewniła się, na co czarodziej skinął głową.

          – Są tu dwie pary schodów. Chyba wschodnie i zachodnie – wyjaśnił. – Nie wiem, dokąd prowadzą ich schody, ale te tu jeszcze się nie kończą. Usłyszałem coś przez drzwi i doszedłem do wniosku, że możesz tu być, dlatego nie szedłem dalej.


          Opuścili pomieszczenie. Ponurą budowlę oświetlały pozatykane gdzieniegdzie pochodnie.

          Veronika przypięła swój miecz do pasa i odłożyła bagaż pod ścianą na korytarzu.

          Czarodziej prowadził, gdy ruszyli schodami w górę. Kobieta co chwilę oglądała się za siebie, by mieć pewność, że nikt się za nimi nie skrada. Przez okno, obok którego przechodzili, zobaczyła w oddali korony drzew. Byli wysoko, w jakiejś wieży. Prawdopodobnie kiedyś był to punkt obserwacyjny.

          Po drodze natknęli się na przymocowaną do ściany halabardę. Jose spróbował ją zdjąć. Wtedy usłyszeli za sobą hałas. Ktoś biegł w ich stronę.

          Veronika zeszła parę schodów i czekała, podczas gdy jej towarzysz szarpał się ze znalezioną bronią.

          – Już – oznajmił, gdy wydostał ją z uchwytów, po czym ruszył dalej.

          – Ktoś się zbliża – poinformowała go na wypadek, gdyby tego nie słyszał, choć wydało jej się to mało prawdopodobne.

          Jose spojrzał na nią, a potem do góry.

          – Najpierw zajmiemy się tym. – Skinął przed siebie. – Później będzie czas na tych z dołu.

          – Zmierza w naszą stronę... Dobrze, idź – powiedziała. – Zostanę z tyłu na wszelki wypadek.

          Zamyślił się, więc ponagliła go gestem. Nie mieli czasu do stracenia.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz