część 28

335 33 3
                                    

          Zatrzymali się niedaleko lasu, niespełna kilometr od wzgórza, na którym zostały szkielety.

          – Rozejrzę się – oznajmił Gert i po chwili zniknął w cieniu drzew.

          – Rozpalę ognisko – zaproponowała Veronika, zwracając się do Estalijczyka.

          Wiedziała, że czarodzieje z Kolegium Płomienia najszybciej wracali do formy w pobliżu ognia, a Jose wyglądał na wykończonego. Z pewnością rzucał zaklęcia ponad swoje siły. Każdy z magów miał swoje ograniczenia. Nadużycia mogły ich doprowadzić nawet do śmierci. Na szczęście on potrzebował jedynie odpoczynku.

          – Ja bym tu nie zostawał – powiedział Edgar, rozglądając się dość nerwowo. – Tym bardziej nie rozpalałbym ogniska. Ten wampir wylezie w końcu ze swojej kryjówki.

          – Jeszcze jest dzień – zaznaczyła.

          – Popraw mnie, jeśli się mylę. On chce tej dziewczyny, a do tego my mamy jego rzeczy. Tak czy inaczej, wpadniemy na siebie.

          – Zgadza się, ale być może gdzieś się tutaj zakopał i zdążymy go załatwić, gdy będzie wyłaził – przedstawiła mu swoje stanowisko.

          – Albo ożywi te trupy, które tam powaliliśmy i znowu je na nas naśle. Czarodziej jest już bez sił...

          – Najpierw musiałby opuścić kryjówkę – przerwała mu. – Powinniśmy uważnie obserwować okolicę... Zresztą zaraz przejadę się na wzgórze i poszukam go – postanowiła Veronika.

          – Na jakie wzgórze? – zapytał Edgar, wpatrując się w nią rozszerzonymi oczami.

          – Na to rozkopane – wyjaśniła.

          – Wszystko jest rozkopane, dookoła! To jakiś cholerny cmentarz! – Edi denerwował się coraz bardziej.

          – Zgadza się. Porozglądam się i może coś znajdę.

          – A może przestałabyś już tak... szarżować? Udało się i chyba powinniśmy się z tego cieszyć. – To, co się działo, nie mieściło mu się w głowie.

          – Oczywiście, że tak, ale jeszcze nie skończyliśmy – przypomniała.

          – Tak. Mamy właśnie czas, żeby się stąd ulotnić. To jakieś dwie, trzy godziny – oszacował, zerkając w niebo. – Tyle jest do zachodu słońca.


          Czarodziejka zaczęła zbierać chrust na obrzeżach lasu. W międzyczasie Jose ściągnął Estelę z konia i obejrzał ją. Potem zaczął rozcierać jej rękę.

          – Co on jej zrobił? – zatroskany pytał sam siebie.

          – Może to jakaś trucizna? – zasugerowała Veronika.

          – Po co miałby ją truć? Co wy wymyślacie? – wtrącił się Edgar.

          – Pewnie to jakieś zaklęcie. Unieruchomił ją, by mu nie uciekła. – Kobieta rozważała różne możliwości.

          – Więc nie chce jej zabić – wnioskował Jose.

          – Od początku tego nie chciał – zauważyła. – Ci najemnicy mieli zawieźć ją żywą do narzeczonego. On tam czekał, tak? W wieży znalazłam list. – Rzuciła na ziemię patyki, po czym podeszła do swojej torby, wyjęła wspomniany zwój i podała go magowi.

          – Co? Myślisz, że to on? – zapytał zdumiony po lekturze.

          – Nie wiem, ale już tego nie wykluczam – odpowiedziała szczerze.

          – Zmienili go w wampira?

          – Raczej nie wyglądał na nieszczęśliwego, dopiero co przemienionego. Może nie wiedziała, z kim się zadaje? – zgadywała Veronika.

          – To po co ten okup?

          – Niewiele z tego rozumiem – przyznała. – Myślę, że ona mogłaby nam sporo wyjaśnić... Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, kiedy opowie nam swoją bajeczkę.

          – Zrobimy tak – zaczął po chwili czarodziej. – Zabierzecie ją stąd i postaracie się odjechać jak najdalej i jak najszybciej. Chyba najlepiej będzie przez te łąki w stronę rzeki... Ja tu na niego zaczekam.

          – Iście bohaterskie – skwitowała. – Heroizm aż ci uszami wychodzi.

          – Nie czas na sarkazm.

          – A ja myślę, że to idealny czas – stwierdziła, wracając do zbierania chrustu.

          – To dobry pomysł – upierał się Jose.

          – Ledwo stoisz na nogach – przypomniała mu.

          – On ma rację – Edi poparł Estalijczyka.

          – Trochę racji ma – przyznała – ale sam tu nie może zostać.

          – Zapytaj Gerta. Może będzie chciał mu towarzyszyć – zasugerował Edgar ze złośliwym uśmieszkiem.

          – Ja zostanę, a wy zajmijcie się dziewczyną – oznajmiła po chwili namysłu.

          – Jeszcze czego? – rzucił Edi, po czym burknął pod nosem coś niezrozumiałego.

          – Wygląda na to, że okolica jest bezpieczna – poinformował ich Gert, wyjeżdżając z lasu.

          – Trzeba zabrać stąd dziewczynę... i zaczekać na wampira. Pewnie jest w pobliżu – powiedziała do niego narzeczona.

          – Kto się tym zajmie? – zapytał rzeczowo.

          – Jose chce zostać, ale nie jest w najlepszej formie. Sam sobie nie poradzi – wyjaśniła.

          – To znaczy, że nie będzie czarował? – upewnił się.

          Veronika w odpowiedzi skinęła głową.

          – Więc powinien jechać – zasugerował.

          – O czym wy mówicie? – oburzył się Edgar. – Mieliśmy wszyscy się stąd zabierać.

          – Jose, Gert ma rację. To ty powinieneś z nią jechać – zwróciła się do niego czarodziejka.

          – Jestem Estalijczykiem, mam rapier, a moje serce jeszcze bije...

          – A niewiasta potrzebuje ochrony – przerwała mu.

          – I to prawdziwy dylemat, ale Edi nie chciałby nam towarzyszyć – stwierdził.

          – Chętnie wróci do domu, a ja i Gert zostaniemy.

          – Wy żeście całkiem poszaleli... – wtrącił Edgar. – A właściwie, dlaczego nie?

          – Widzisz? Dogonimy was, a w razie czego będziesz miał czas, żeby się trochę pozbierać i będziesz mógł z nim powalczyć, gdyby jednak na was napadł. – To rozwiązanie wydawało się Veronice właściwe.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz